Gdy rywal leży na łopatkach, trzeba zdobyć nawet dziesięć goli - komentarze trenerów po meczu Warta - KSZO

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

KSZO jechał do Poznania w dobrych nastrojach, bowiem miał na koncie dwa zwycięstwa z rzędu. W starciu z rozpędzoną Wartą ekipa Czesława Jakołcewicza nie miała jednak żadnych szans i straciła pół tuzina goli. Jak to spotkanie ocenili trenerzy?

- Trudno cokolwiek powiedzieć, gdy przegrywa się 1:6. Uważam, że do 34. minuty, gdy objęliśmy prowadzenie, zawodnicy realizowali założenia i prezentowali się całkiem ciekawie. Później było o wiele gorzej. Tydzień temu w spotkaniu z Piastem Gliwice moja drużyna biegała zdecydowanie więcej, mimo że przez sporo czasu grała w osłabieniu. Tymczasem w Poznaniu strzeliliśmy gola i chyba za bardzo uwierzyliśmy, że zwyciężymy. Kilka chwil później padła bramka samobójcza, a następną straciliśmy po kontrataku, gdy wykonywaliśmy rzut wolny. Do tego wszystkiego padł jeszcze jeden gol i już do przerwy spotkanie było praktycznie rozstrzygnięte - ocenił Czesław Jakołcewicz.

Opiekun KSZO zwrócił uwagę na pewien istotny problem, jaki mają jego podopieczni. - Gdy wynik jest niekorzystny i musimy odrabiać straty, to pojawia się kłopot z psychiką. Nie potrafimy przeczekać trudnego momentu i przytrzymać piłki. Najlepszym dowodem na to jest sytuacja z 48. minuty, gdy jeszcze tliła się nadzieja na gola kontaktowego, tymczasem gospodarze trafili na 4:1 i rozwiali wszelkie wątpliwości. W dalszej części spotkania można było tylko czekać, kiedy powtórzy się wynik sprzed roku, czyli porażka różnicą sześciu bramek.

Goście mieli także problem z dostosowaniem się do warunków panujących na Stadionie Miejskim. - Niektórzy zawodnicy mieli spętane nogi i przeszli obok meczu. Na co dzień na tak ładnych arenach nie gramy. Zdecydowanie lepiej radzimy sobie na mniejszych obiektach, takich jak choćby ten w Ząbkach, gdzie udało nam się zwyciężyć. Gratuluję Warcie, bo wygrała zasłużenie. Życzę gospodarzom, żeby na ich mecze przychodziło jeszcze więcej kibiców. Zawsze miło jest grać w takiej atmosferze - zakończył Jakołcewicz.

Jak sobotnie zawody ocenił Bogusław Baniak? - W odniesieniu do tego co mówił Czesław, powiem przewrotnie, że na szczęście spotkanie trwa 90 minut, a nie 34. Nie najlepszy początek i stracona bramka wzięły się z tego, że zespół był spięty. Piłkarze doskonale wiedzieli, że jeśli wygrają, to nasza przewaga nad KSZO wzrośnie do siedmiu punktów. Zwycięstwo to zatem milowy krok w kierunku utrzymania. Gol dla gości wyraźnie nas pobudził, ruszyliśmy do przodu i przeprowadziliśmy mnóstwo groźnych akcji - stwierdził opiekun Zielonych.

Mimo okazałego triumfu, "Bebeto" dostrzegł niedoskonałości w grze swoich podopiecznych. - W drugiej połowie KSZO leżał na łopatkach, a my zaczęliśmy się nad nim litować, zamiast walczyć o kolejne gole. Jeśli mecz się układa i wszystko wychodzi, to należy strzelić nawet dziesięć bramek. Jednak muszę zaznaczyć, że skuteczność i tak się polepszyła w porównaniu do poprzednich spotkań.

Ekipa z Ostrowca Świętokrzyskiego zaprezentowała w Poznaniu co najwyżej II-ligowy poziom. Mimo to Baniak nie odbiera jej szans na utrzymanie. - Analizowaliśmy bardzo wiele meczów KSZO i sądzę, że ten zespół może uratować się przed spadkiem. Nawet w Poznaniu momentami wyglądał nieźle. Gdyby spotkanie ułożyło się trochę korzystniej dla naszych przeciwników, to być może nie wygralibyśmy tak łatwo. Życzę Czesławowi, żeby osiągnął swój cel.

Szkoleniowiec Warty nie chce przesadnie zachwycać się wysoką wygraną. - Niewykluczone, że na kolejne takie zwycięstwo poczekamy dość długo. Teraz ręce same składają się do oklasków, ale I-ligowy peleton jedzie dalej. Musimy zdawać sobie sprawę, że przed nami jeszcze wiele pojedynków. Na pewno nie unikniemy nerwów, a być może zdarzy nam się nawet jakaś wpadka. Na razie walczmy o mistrzostwo rundy wiosennej. Później ze spokojem będziemy mogli przystąpić do kolejnego sezonu i postarać się o awans.

W sobotę bardzo dobre zawody zaliczył Krzysztof Gajtkowski, który zdobył dwie bramki i był niezwykle aktywny. - W poprzednich spotkaniach kreował siebie przede wszystkim na asystenta, a mi zależało na tym, żeby zaczął również sam wykańczać akcje. Prowadziliśmy rozmowy w tym kierunku i jak widać przyniosły one skutek - oznajmił Baniak.

Źródło artykułu: