Opłaca się grać do końca - relacja z meczu Zagłębie Sosnowiec - Olimpia Grudziądz

Mimo tego, że Olimpia od 10. minuty przegrywała jedną bramką i przez większą część spotkania grała w osłabieniu, to udało jej się wywieźć remis ze Stadionu Ludowego. Zagłębie straciło za to doskonałą okazję na pokonanie lidera i włączenie się do walki o awans.

- Przespaliśmy pierwsze dwadzieścia minut, ale opłacało się grać do końca. W takich okolicznościach, remis w Sosnowcu jest dobrym wynikiem - ocenił trener gości Marcin Kaczmarek. Rzeczywiście, przez pierwsze 20 minut na boisku istniała tylko jedna drużyna. Zagłębie zepchnęło lidera tabeli do głębokiej, momentami rozpaczliwej defensywy. Agresywny pressing, gra na pograniczu faulu sprawiły, że Olimpia nie potrafiła dłużej utrzymać się przy piłce. Już po 10 minutach zaowocowało to bramką. Po jednym z wielu stałych fragmentów i sporym zamieszaniu w polu karnym, piłkę do siatki Olimpii skierował Marcin Lachowski.

Sytuacja gości stała się jeszcze trudniejsza, gdy w ciągu czterech minut dwie żółte kartki obejrzał Bartłomiej Kowalski. - Paradoksalnie ta czerwona kartka nam pomogła. Na drugą połowę, zespół wyszedł bardziej zmobilizowany - powiedział Kaczmarek, ale jego podopieczni jeszcze przed przerwą mogli wyrównać. Mieli trzy znakomite sytuacje, jednak cudów między słupkami dokonywał Oleksij Szlakotin. Bramkarz Zagłębia w niesamowity sposób wybronił między innymi strzał grającego kiedyś w Sosnowcu Huberta Kościukiewicza.

O ile przed przerwą bohaterem był bramkarz Zagłębia, to w drugiej połowie znakomicie spisywał się golkiper Olimpii, Michał Wróbel. To jemu w dużej mierze koledzy zawdzięczają to, że strata okazała się możliwa do odrobienia. Zmęczeni grą w osłabieniu goście, od czasu do czasu nadziewali się na groźne kontry w wykonaniu szybkiego i walecznego Patryka Stefańskiego, po stałych fragmentach pozwalali dochodzić też do strzałów wysokiemu Pawłowi Posmykowi. Za każdym razem górą z tych pojedynków wychodził sprowadzony zimą z KSZO, doświadczony golkiper.

Zresztą Zagłębiu zabrakło też zdecydowania. W drugiej połowie sosnowiczanie cofnęli się i oddali piłkę Olimpii. - Nie takie były założenia. Mieliśmy ruszyć na nich, strzelić drugą bramkę i skończyć ten mecz - kręcił głową piłkarz Zagłębia Krzysztof Markowski. Tymczasem to zawodnicy z Grudziądza przejęli inicjatywę i mimo, że nie stwarzali klarownych sytuacji, to wierzyli do końca. W pierwszej z doliczonych minut wywalczyli rzut rożny. W pole karne Zagłębia pobiegł nawet Wróbel, ale bohaterem okazał się inny sprowadzony w zimowym okienku piłkarz, Paweł Kal. Wypożyczony z Korony Kielce młody skrzydłowy w dużym zamieszaniu wepchnął piłkę do siatki Zagłębia.

- Jest takie powiedzenie, z nieba do piekła, które dzisiaj nam się sprawdziło - ocenił na pomeczowej konferencji trener Leszek Ojrzyński. Jego zawodnicy mieli na widelcu niezwykle mocnego przeciwnika, ale na własne życzenie dali sobie wyrwać zwycięstwo i stracili kolejną szansę na odrobienie straty do miejsca premiowanego awansem. Olimpia tymczasem nadal pozostaje najpoważniejszym kandydatem na pierwszoligowca, choć tego wieczoru w Sosnowcu na pewno nie zachwyciła.

Zagłębie Sosnowiec - Olimpia Grudziądz 1:1 (1:0)

1:0 - Lachowski 11'

1:1 - Kal 90+1'

Zagłębie: Szlakotin - Strojek (87' Markiewicz), Markowski, Jarczyk, Żółtowski, Posmyk, Wijas (57' Stefański), Sierczyński, Lachowski, Filipowicz (75' Tomanek), Gryboś (61 Napora).

Olimpia: Wróbel - Wacławczyk, Kowalski, Brede, Ratajczak, Rogóż (54' Domżalski), Białek (45' Kościukiewicz), Kryszak, Ruszkul, Frańczak (77' Kal), Sulej.

Żółte Kartki: Lachowski, Gryboś, Filipowicz (Zagłębie) oraz Kowalski, Kościukiewicz (Olimpia).

Czerwona Kartka: Kowalski (za dwie żółte).

Sędzia: Leszek Gawron (Mielec).

Źródło artykułu: