Bartosz Zimkowski: Jak nazwać pierwszą bramkę, którą zdobyło Zagłębie Lubin? Strzał Pawłowskiego to raczej było podanie.
Marcin Radzewicz: Straciliśmy katastrofalną bramkę. O drugiej nie będę już nawet gadał, ponieważ poszliśmy wszyscy do przodu. Ale ta pierwsza... Jest zasada, że jak nie idzie wygrać, to należy zremisować. Któryś raz z rzędu pada kuriozalna bramka. Na poziomie ekstraklasy jest to niedopuszczalne.
Wiadomo było, że Pawłowski po raz enty przerzuci sobie piłkę na prawą nogę.
- Fakt. Nie wiem czy tam przy pierwszym golu było jakieś nieporozumienie bramkarza z obrońcą czy co. Trudno powiedzieć. W każdym razie nie może tak być, że gościu strzela i wpada bramka. Jakby uderzył nie wiadomo jak, to nie można mieć pretensji.
Może zabrakło koncentracji?
- Nie. To normalna rzecz, że Zagłębie w końcówce zaatakowało. Myśmy się cofnęli i oni nie mieli praktycznie żadnej sytuacji do strzelenia bramki. Przecież nie można powiedzieć, że pierwszy gol to był z jakiejś akcji. To było kopnięcie w bramkę. Drugi to już konsekwencja pierwszego - poszliśmy do przodu odrabiać straty.
Widać, że aż wylewa się z pana złość.
- Kolejny raz tracimy katastrofalną bramkę. Jak tak dalej będziemy grać w defensywie to się po prostu nie utrzymamy. Mamy już trzy remisy w tej rundzie i dwie porażki. Bramki strzelamy. Wcześniej mogliśmy wygrać, zabrakło trochę szczęścia. Dzisiaj było ciężko. Mieliśmy jeden mój strzał, ale generalnie to był mecz na 0:0.
Kilka centymetrów i piłka po pana strzale nie trafiłaby w poprzeczkę, ale wpadła do siatki.
- Zgadza się. Brakuje trochę szczęścia. Nie da się strzelać w każdym meczu po 2-3 bramki. To jest ekstraklasa, a nie jakaś okręgówka czy niższej klasy zespół! Niektóre mecze wygrywa się po prostu 1:0 lub remisuje 0:0. Dzisiaj było właśnie takie spotkanie. Jeśli stracilibyśmy bramkę po jakieś akcji, strzale życia, to zrozumiałbym.
W pierwszej połowie zagraliście bardzo defensywie. Przez pierwsze dwa kwadranse nawet nie powąchaliście pola karnego Zagłębia.
- Z boku to lepiej widać. Może rzeczywiście za głęboko cofnęliśmy się. Wszyscy wiedzą, że lubimy pograć piłką, ale nie chcieliśmy, żeby Zagłębie nas kontrowało. Mają szybkich zawodników i potrafią to wykorzystać. My w pierwszej połowie nie graliśmy, tylko biegaliśmy. Może nas to zmęczyło, chociaż kondycyjnie wytrzymaliśmy bez problemu.
Teraz gracie z Ruchem. Zaczynają się dla was mecze o życie?
- Zgadza się. Mamy ciężki układ meczów. Z teoretycznie mocniejszymi zespołami gramy na własnym stadionie. Nie położymy się i trzeba walczyć do końca. Na wyjeździe tak samo. Będziemy szukać punktów do końca.
Ile procent szans na utrzymanie daje pan Polonii Bytom?
- Trudno powiedzieć. Nie jesteśmy na straconej pozycji. Wydaje mi się, że do końca będzie trwała walka o pozostanie w lidze. Trzeba wyeliminować błędy w obronie i nie będzie źle. Przecież nie gramy tak kiepsko. Fakt, że z Zagłębiem to było chyba najsłabsze spotkanie w naszym wykonaniu, ale przecież nawet Wisła Kraków czy Legia Warszawa nie grają idealnie siedmiu spotkań z rzędu.