GKS Katowice do meczu z MKS Kluczbork przystąpił poważnie przetrzebiony kadrowo. Kontuzje zdziesiątkowały kadrę śląskiej drużyny do tego stopnia, że trener Wojciech Stawowy na ławce rezerwowych miał do dyspozycji zaledwie pięciu graczy, w tym rezerwowego bramkarza Andrzeja Wiśniewskiego. Plaga kontuzji nie wróżyła katowiczanom najlepiej przed pojedynkiem z drużyną z Opolszczyzny. Gieksa nie umiała wygrać ani jednego z trzech dotychczasowych starć z zespołem z Kluczborka, trzy razy przegrywając do zera.
O tym, że fatalną passę drużyna z Bukowej zażegna w niedzielne popołudnie można było być przekonanym już po pierwszym kwadransie gry. Zanim kibice zdążyli wygodnie usiąść Grzegorz Świtała dwukrotnie musiał ratować swój zespół przed utratą bramki po strzałach Janusza Dziedzica. Najpierw gracz Gieksy strzelając z kilku metrów trafił wprost w interweniującego golkipera kluczborczan, a chwilę później bramkarz MKS złapał piłkę po jego strzale głową.
W 13. minucie gry Świtała po raz kolejny musiał ratować swój zespół przed utratą bramki. Defensorzy MKS po dośrodkowaniu Tomasza Sokołowskiego wybili piłkę wprost pod nogi Piotra Plewni, który uderzył sprzed linii pola karnego, a futbolówka po rękach bramkarza kluczborczan trafiła w poprzeczkę. Kilkanaście minut później golkipera MKS znów nękał Dziedzic, po strzale którego Świtała sparował piłkę na korner.
Za czwartym podejściem najskuteczniejszy strzelec Gieksy już się nie pomylił. Po świetnym dograniu Kamila Cholerzyńskiego z prawego skrzydła "Jasiu" dostawił nogę i wyprowadził katowiczan na prowadzenie, a rzecz miała miejsce siedem minut przed upływem regulaminowego czasu gry pierwszej połowy gry. Tuż przed przerwą świetną okazję na podwyższenie prowadzenia miał jeszcze Bartłomiej Chwalibogowski, ale przegrał pojedynek sam na sam ze Świtałą.
- Gospodarzom w tym meczu pomagały nie tylko ściany, ale także wiatr. Po przerwie już tak nie - mówił pół żartem, pół serio Ryszard Okaj, szkoleniowiec kluczborskiej drużyny. W drugiej połowie faktycznie aura się uspokoiła, a wraz z nią ataki katowiczan. To MKS przejął inicjatywę i częściej gościł pod bramką gospodarzy. Już cztery minuty po przerwie Jacek Gorczyca musiał ratować swój zespół wybiegiem na przedpole zatrzymując pędzącego na bramkę Rafała Niziołka.
Chwilę później po strzale z dystansu Kamila Nitkiewicza piłka przeleciała tuż nad poprzeczką bramki Gieksy, a wychodzącego w sytuacji sam na sam z Gorczycą Niziołka zatrzymał arbiter dopatrując się ofsajdu gracza MKS. Na kwadrans przed końcem gry swoją okazję miał także Patryk Tuszyński, który po świetnym dograniu Wojciecha Hobera minął przed polem karnym gospodarzy trzech obrońców i oddał strzał, a piłka przeleciała tuż obok słupka. Kolejną okazję zmarnował Dariusz Góral, który po krótko rozegranym rzucie rożnym znalazł się z piłką w polu karnym katowiczan, ale w dobrej sytuacji nie zdołał trafić w światło bramki.
W końcówce spotkania MKS dwukrotnie był o włos od doprowadzenia do wyrównania. Najpierw po strzale Górala piłka zatrzymała się na poprzeczce bramki Gorczycy, a trzy minuty przed upływem regulaminowego czasu gry Gieksę przed stratą bramki uratował Sokołowski, który wybił piłkę zmierzającą do katowickiej bramki po strzale Tomasza Kazimierowicza. GKS również w końcówce miał swoje szanse. Najpierw po strzale Dziedzica efektowną paradą Świtała sparował piłkę na korner, a w końcówce po zagraniu Pawła Olkowskiego z prawego skrzydła jeden z defensorów ewidentnie zagrał piłkę ręką w polu karnym, ale arbiter nie zdecydował się wskazać na wapno.
GKS Katowice - MKS Kluczbork 1:0 (1:0)
1:0 - Dziedzic 38'
Składy:
GKS Katowice: Gorczyca - Sokołowski, Kowalczyk (81' Napierała), Szala, Niechciał, Chwalibogowski (58' Kaliciak), Plewnia, Cholerzyński (89' Piechniak), Goncerz, Dziedzic, Olkowski.
MKS Kluczbork: Świtała - Orłowski, Wilusz, Copik, Stawowy, Tuszyński, Glanowski, Kaczmarek (46' Niziołek), Ulatowski (73' Góral), Nitkiewicz (62' Hober), Kazimierowicz.
Żółte kartki: Plewnia, Szala, Gorczyca (GKS).
Sędzia: Jacek Zygmunt (Jarosław).
Widzów: 3100.