Lechowi nie odpuścimy - rozmowa z Robertem Kasperczykiem, trenerem Podbeskidzia Bielsko-Biała

Trener Podbeskidzia Robert Kasperczyk oddałby wszystkie swoje oszczędności, żeby w czerwcu mieć 20 punktów straty do ŁKS-u, ale jeden punkt przewagi nad trzecią drużyną w I-ligowej tabeli. O najlepszym momencie w swojej trenerskiej karierze, przygotowaniach do rewanżu z Lechem, potencjalnych wzmocnieniach przed ekstraklasą i największych atutach swojej drużyny opowiedział w rozmowie z Wojciechem Trelą.

Wojciech Trela: Panie trenerze, bramka Adama Cieślińskiego w doliczonym czasie gry w spotkaniu z Lechem, to najlepszy moment w pana dotychczasowej karierze?

Robert Kasperczyk: - Myślę, że nie. Najmilszym i najcenniejszym momentem był ostatni gwizdek sędziego, pana Borskiego, w rewanżowym meczu z Wisłą. On dał nam historyczny awans do półfinału Pucharu Polski. Bramka w meczu z Lechem jeszcze o niczym nie świadczy, jesteśmy w połowie drogi, mamy jeszcze rewanż u siebie, a wiemy, że Lech potrafi z każdą drużyną w Polsce, czy to u siebie, czy na wyjeździe, wygrać.

Po bramce Cieślińskiego wybiegł pan żywiołowo na boisko i rzucił się w ramiona piłkarzy.

- To są takie momenty, w których człowiek nie myśli głową tylko emocjami. Serducho podpowiada, żeby wybiec i z tymi chłopakami się cieszyć. Przyznam się szczerze, że jak to później oglądałem, jak już te emocje opadły, to trochę się roześmiałem, bo ja tak nie reaguję na co dzień.

Długo świętowany był ten remis z Lechem?

- Nie, nie. Gramy co trzeci dzień mecz ligowy albo pucharowy. Za chwilę dojdą nam jeszcze majowe środowe mecze ligowe, więc ten maraton będzie trwał i nie ma czasu na świętowanie. Przez ostatnie parę tygodni mieliśmy albo rozruchy pomeczowe, albo przedmeczowe. Sztab medyczny pracował na dobrą sprawę więcej niż my, bo trzeba było wyleczyć zawodników po mikrourazach albo zregenerować siły i zrobić odnowę biologiczną, która tych chłopaków szybciej doprowadziła do stanu używalności.

Jesteście o krok od awansu do finału Pucharu Polski. Czuje pan historyczną doniosłość tej chwili?

- Tak, czujemy to praktycznie z każdej strony. Nie tylko z mediów, nie tylko w klubie, nie tylko ze strony przyjaciół, sponsorów, ludzi, którzy są bliżej lub dalej związani z drużyną, ale również od kibiców. Od ludzi, którzy nawet nie parają się chodzeniem na mecze. Ludzie na ulicach zaczepiają mnie i pytają: jak będzie z Lechem? Chwalą nas, bo przecież oba mecze były transmitowane w telewizji. Myślę, że nie dajemy plamy, bo gramy z najlepszymi drużynami w Polsce, bo chyba tak trzeba powiedzieć biorąc pod uwagę personalia. Mam na myśli Wisłę i Lecha. Gramy z nimi jak równy z równym, ale powiem panu, że ja bym sobie odpuścił Puchar Polski, gdybym wiedział, że dzięki temu zajmę przynajmniej drugie miejsce w I lidze.

Oddałby pan Puchar Polski za pewny awans do ekstraklasy?

- (śmiech) Wiem, że jest to niemożliwe, ale gdyby była jakaś wróżka... Oddałbym wszystkie swoje oszczędności, a niewiele ich mam, żeby mieć 20 punktów straty 11 czerwca do ŁKS-u, ale jeden punkt przewagi nad trzecią drużyną. Kompletnie mi nie zależy na zajęciu pierwszego miejsca w lidze, patrzę tylko na drużyny z trzeciego i czwartego miejsca, które mogą nam zagrozić.

Ze strony kierownictwa klubu jest presja na Puchar Polski?

- Sami sobie podbiliśmy bębenek. Nie można teraz odpuszczać, jeśli się gra z Lechem Poznań w półfinale. Będzie telewizja, komplet publiczności, a na pewno nie wszyscy chętni dostaną bilety. Dlatego nie możemy powiedzieć, że odpuszczamy spotkanie z Lechem i przygotowujemy się na Flotę Świnoujście. Na oba mecze trzeba się przygotować na sto procent. Staramy się pomóc chłopakom, żeby nie odczuwali zmęczenia i dlatego robimy szczególnie w drugiej linii rotacje, żeby zawodnicy odpoczęli. Chciałbym, żeby brak kontuzji, brak absencji kartkowych trzymał nas jak najdłużej. Na razie mam praktycznie wszystkich zawodników do dyspozycji.

Do awansu wystarczy wam bezbramkowy remis. Będzie chciał pan wygrać to spotkanie?

- Powiem tak: przyjmowanie taktyki ultraofensywnej z Lechem to jest samobójstwo, a przyjmowanie taktyki ultradefensywnej to jest drugie samobójstwo. Trzeba grać po prostu mądrze. Z której strony Lech może nam zagrozić? Wiem, że wraca do gry Rudnevs, a to jest postać nietuzinkowa. Trzeba będzie go wyłączyć z gry.

Kto się tym zajmie?

- Na pewno będzie odpowiedzialny za to jeden człowiek, może dwóch, w zależności od tego, w której strefie będzie się on poruszał. Lech to nie tylko Rudnevs, ale także bardzo mocny, dużo biegający środek pomocy na czele z Murawskim, który może nie gra widowiskowo, ale w Poznaniu bardzo mi zaimponował. Biegał praktycznie wszędzie, z prawej strony na lewą, z lewej na prawą. Poza tym mają bardzo dobry atak, obronę. Nie wiem czy jest lepsza para obrońców w Polsce niż Bosacki i Arboleda. Lech ma wiele atutów. Doniosłość spotkania jest bardzo duża, chłopcy wiedzą o co grają. Do wtorku jest jeszcze parę dni, a z jakimi zadaniami wyjdą zawodnicy, będzie zależało od tego, jak Lech zaprezentuje się w meczu ligowym z Legią. To będzie dla nas materiał do analizy.

Wystawi pan najsilniejszy skład przeciwko Lechowi?

- Optymalny. Zawsze wystawiam zawodników, którzy są w dniu meczu optymalnie przygotowani. Oni wychodzą. Nie może być tak, że zawodnik, który grał ostatnie dwa czy trzy mecze w lidze mniej albo w ogóle, wychodzi na Lecha i ma zagrać słabo. Ma zagrać to, co umie. Najlepszym przykładem jest Damian Chmiel, który grał mało w lidze wcześniej, a wyszedł przeciwko Lechowi w Poznaniu i zagrał bardzo dobrze. Miał sytuację bramkową w 3. minucie, w której jeśli trafiłby głową, to objęlibyśmy prowadzenie i byłaby to dopiero frajda dla tego młodego chłopaka. W tej chwili bym się nie odważył powiedzieć, kto zagra przeciwko Lechowi, ale będzie to na pewno bardzo mocny skład. Mamy 1:1 po pierwszym meczu i bylibyśmy naprawdę ciężkimi frajerami, gdybyśmy nie umieli się przygotować optymalnie do spotkań z Lechem i Flotą.

Jeśli wyeliminujecie Lecha, w finale spotkacie się z Legią Warszawa albo Lechią Gdańsk. Którą z tych drużyn wolałby pan jako rywala?

- Powiem koniunkturalnie, że wolałbym Lechię, ponieważ prowadzi ją mój dobry kolega Tomek Kafarski.

Po spotkaniach pucharowych z GKS-em Bełchatów, Wisłą, a teraz Lechem, uważa pan, że obecny zespół Podbeskidzia dałby sobie radę w ekstraklasie? Czy potrzebne są duże wzmocnienia?

- Ja jestem trenerem i troszeczkę inaczej patrzę niż kibic. Na pewno kilka wzmocnień by się przydało, które by poszerzyły kadrę w poszczególnych formacjach. Dlaczego tak mówię? Bo ja tak do końca nie sugeruję się tym Pucharem Polski. Mimo wszystko liga rządzi się swoimi prawami. W Pucharze Polski można zagrać jeden lub dwa dobre mecze i przejdzie się ekstraklasową drużynę, a w lidze można zagrać dwa, trzy mecze fantastyczne, ale później można zagrać naście słabszych i wtedy się leci z ligi. Jestem za drobnymi wzmocnieniami. Na pewno nie byłoby rewolucji gdybyśmy awansowali, ponieważ uważam, że ci chłopcy zasługują na szansę, żeby w pierwszym sezonie w ekstraklasie sprawdzić swoje umiejętności. Jeśli ktoś śledzi skład naszego zespołu, to widzi w nim zawodników, którzy albo zostali odtrąceni, nie spełnili się w ekstraklasie, albo nigdy w niej nie grali jak Sławek Cienciała, Sebastian Ziajka czy Piotrek Koman. Spełnienie marzeń tych zawodników, którzy mają 28, 29 lat może nastąpić, oni to czują, oni to wiedzą. Także jeżeli chodzi o Puchar Polski. Jeśli uda się obie rozgrywki pogodzić, to będzie chyba najlepszy sezon w ich karierze. Oby były następne. Już zrobili bardzo dużo, ale to jeszcze nie jest koniec.

Na pozycji bramkarza dokonałby pan zmiany?

- Absolutnie nie. Rysiek to naprawdę solidna firma. Przyznam się szczerze - nie ujmując chłopakom, z którymi miałem przyjemność pracować do tej pory - że z taki gościem, z taką dynamiką i grą w bramce jeszcze nie miałem przyjemności pracować. Oczywiście, to nie jest tylko zasługa Ryśka, że mamy tak mało bramek straconych, tylko 13. Muszę powiedzieć, że całą formacja defensywna prezentuje się bardzo solidnie, ale jest to też zasługa całego zespołu.

W takim razie, w której formacji chciałby pan wzmocnień?

- Myślę, że w każdej formacji by się przydało poza bramką, bo mamy przecież też Pawła Linkę i młodego Joachima Miklera. Tutaj spokojnie dalibyśmy sobie radę. W liniach obrony i pomocy po jednym solidnym zawodniku by się przydało. Nie chcę za dużo mówić o ekstraklasie, bo jeszcze przed nami daleka droga, ale myślę, że grając w ekstraklasie nie byłoby złym dla tego zespołu, jeśli w każdej formacji znalazłby się ktoś, kto wybijałby się ponad przeciętność. Nie byłby uzupełnieniem ekstraklasowej drużyny, ale prawdziwym wzmocnieniem.

A jakie są największe atuty pana obecnej drużyny?

- Myślę, że się chłopcy nie obrażą, ale ta etykieta do nas już przylgnęła - nie ma gwiazd w tym zespole. Nie ma Mięcielów, Smolińskich, Kłusów, czyli kiedyś zawodników ekstraklasowych, którzy teraz spokojnie mogliby tam funkcjonować. Moi zawodnicy stanowią monolit. Każdy z nich ma jedno marzenie, wspólny cel - grę w ekstraklasie. Z tymi chłopakami się fantastycznie pracuje. Wspólnie wiemy, co chcemy osiągnąć, mamy do siebie zaufanie, ponieważ nie pracujemy ze sobą dwa tygodnie, a trochę dłużej. To jest nasz największy atut. Już nie mówię o taktyce, choć w każdym meczu staramy się grać swoją piłkę, bardzo ofensywnie, odważnie. Nie zawsze to wychodzi, czasami nas przeciwnik gdzieś tam stłamsi i oddamy środek pola, ale potem mija kryzys i zaczynamy dominować. Uczyliśmy się tego grania w lecie przed poprzednią rundą i staramy się to powielać. Gramy bez kompleksów z każdym, co pokazał Puchar Polski, natomiast jeszcze do tego, żeby grać w ekstraklasie, moim zdaniem, droga jest naprawdę daleka.

Mówi pan, że ta drużyna to monolit. Czy jest jednak ktoś, kto rządzi w szatni i na boisku?

- Zawsze kapitan jest takim przywódcą. Sławek Cienciała na pewno jest pierwszym bardzo dobrym motywatorem. Jest Marek Sokołowski, u którego widać naleciałości z ekstraklasy, jego motywacja odgrywa bardzo pozytywną rolę w szatni. Potrzebne jest takie przedłużenie ręki trenera. Te dwa nazwiska przychodzą mi na myśl.

Jak pan ocenia dotychczasowe poczynania zawodników sprowadzonych przed rundą wiosenną?

- Gołąbek [Arkadiusz Gołąb - red.], który wszedł z drugiej drużyny, jeszcze nie zagrał. Ale to młody chłopak, rocznik ’89, jeszcze czeka go wiele nauki. Franek Metelka to jest zawodnik, który zagra na pozycji defensywnego pomocnika i jeszcze da drużynie coś z przodu. Piotrek Koman był podstawową postacią na tej pozycji, zwanej klasycznie numer 6, w rundzie jesiennej. Teraz przy grze co trzy dni mamy możliwość dania odpoczynku Frankowi czy Piotrkowi. Wymieniają się, dla mnie nie ma żadnej różnicy czy gra jeden, czy drugi. Doświadczeniem Franek bije Piotrka, bo zagrał wiele meczów w Baniku Ostrawa i w różnych krajach na najwyższych szczeblach rozgrywek. To widać, że nie pozostało bez echa, jest bardzo pomocny, bardzo udany transfer. Mariusza Sobalę wyciągnęliśmy z Beskidu Skoczów, chcemy go przetrzeć przez szatnię pierwszoligową i ocenić po tej rundzie. Ten chłopak ma na pewno braki techniczne, ponieważ szkolił się w klubie trzecioligowym, skąd ciężko wejść od razu w seniorską piłkę. Ale nie odstaje, pracuje, co będzie dalej, to zobaczymy w lecie. Marek Sokołowski to nie jest uzupełnienie, to jest wzmocnienie pod każdym względem. Miał kontuzję, ale już wrócił po niej. To jest zawodnik, który zagra mi na boku pomocy, w środku, a jak będzie trzeba, to na boku obrony. Jest to zawodnik uniwersalny. Podpisał kontrakt na półtora roku i na pewno byłby przydatny w ekstraklasie. Krzysiek Zaremba stał się trochę zawodnikiem takim sparingowym. Nie chciałbym, aby przylgnęła do niego taka etykieta, że strzela tylko w sparingach. Ja czekam na tego chłopaka. Widzę w nim potencjał, a ma o tyle utrudnioną sytuację, że musi rywalizować z Robertem Demjanem, Adamem Cieślińskim, a ostatnio Sylwkiem Patejukiem, który coraz lepiej się prezentuje. Oni mają większe doświadczenie, a Krzysiek miał też nieudane wejście z Termaliką. Trochę się spalił psychicznie. Jemu trzeba dać trochę czasu, ale myślę, że swoje pięć minut też będzie miał.

Czy słowacki pomocnik Matej Nather będzie dużym wzmocnieniem?

- Nather będzie od 1 lipca. To jest zawodnik, którego porównałbym do Darka Łatki. Dużo walczący, dużo biegający. Takimi zawodnikami trzeba dysponować, bo oprócz tego, że trzeba grać w piłkę w ekstraklasie - liczymy na to, że wejdziemy - to jeszcze trzeba dać coś spod wątroby. Jest to typ fightera. Bardzo solidna firma. Przyda się.

Spotkania z KSZO wywołują u pana dodatkowe emocje?

- Pierwszy mecz, który graliśmy w Ostrowcu rok temu i przegraliśmy 1:0 wywołał u mnie duże emocje, ponieważ oba zespoły walczyły wtedy o utrzymanie. Na szczęście oba się utrzymały. Teraz już mniej. Traktuję mecze z zespołem z Ostrowca jak z kolejnym rywalem, który stoi nam na drodze.

Sentyment nie pozostał?

- Oczywiście, że pozostał. Miałem przyjemność pracować w Ostrowcu jedną rundę ze świetnie dopingującymi kibicami. Wspominam kapitalną atmosferę na trybunie za jedną z bramek, po prawej stronie. Teraz oglądam w internecie skróty ze spotkań KSZO i widzę, że już tego nie ma. Jest mniejsza frekwencja na stadionie, nie ma tego zapotrzebowania. Miałem przyjemność i zaszczyt tam pracować w pierwszym półroczu po awansie do I ligi i było super. Pamiętam kapitalne mecze, takie, które przeszły do historii. Zwycięstwo z Górnikiem Zabrze w ostatnich minutach 2:1. Radek Kardas strzelił wtedy bramkę. Zwycięstwo z ŁKS-em - Adam Cieśliński strzelił Wyparle pod brzuchem. Oczywiście były też momenty słabsze, organizacja w klubie pozostawiała wiele do życzenia, ale zawsze będę miał sentyment do tego klubu. Poznałem tam fantastycznych ludzi, z którymi do dzisiaj mam kontakt. Ci ludzie byli blisko zespołu i widzieli w jakich warunkach pracowaliśmy, co się działo na co dzień i jakie mieliśmy podstawowe problemy, ale nie chciałbym o tym mówić. Bardziej chciałbym wspominać pozytywne strony. Życzę zespołowi z Ostrowca utrzymania się w lidze, chociaż będzie im bardzo ciężko.

Rozmowa odbyła się 15 kwietnia 2011 roku w Bielsku-Białej.

Komentarze (0)