Po zakończeniu finału Pucharu Polski, w którym Lech rywalizował z Legią Warszawa doszło do zamieszek, czego efektem była kontrowersyjna decyzja o zamknięciu stadionów obu klubów, chociaż żaden z nich nie miał wpływu na organizację meczu w Bydgoszczy. W minionej kolejce zarówno poznaniacy, jak i warszawiacy nie mogli wejść na stadion.
Lech złożył już odwołanie od decyzji wojewody wielkopolskiego, Piotra Florka, a później będzie domagał się odszkodowania, bo wiadomo, że brak kibiców niósł za sobą spore straty. - Nie chciałabym w tej chwili mówić o stratach, ponieważ nie są mi znane konkretne kwoty. Klub złożył odwołanie na ręce wojewody i po zakończeniu tego procesu będziemy domagać się odszkodowania - mówi Joanna Dzios, rzeczniczka prasowa Kolejorza.
Wojewoda podjął decyzją o zamknięciu stadionu uzasadniając ją brakiem bezpieczeństwa oraz opinią wojewódzkiej komendy policji. - Nie zgadzamy się z decyzją wojewody oraz jej uzasadnieniem. Jednego dnia stadion był bezpieczny i komenda miejska policji wydała decyzję, że jest przygotowana do tego, aby odbyła się impreza masowa, a drugiego dnia przychodzi pismo od wojewody, który powołuje się na negatywną opinie komendy wojewódzkiej. Nie zgadzamy się, że na stadionie dochodzi do jakichkolwiek zamieszek na tle kibicowskim. Przez ostatnie 10 lat życie ani zdrowie sympatyków nie było w żadnym stopniu zagrożone - dodaje Dzios.
Najbliższy mecz poznaniacy rozegrają w sobotę, a ich rywalem będzie Ruch Chorzów. Czy na to spotkanie będą mogli wejść kibice? - Na razie mamy zgodę prezydenta na zorganizowanie imprezy masowej - mówi rzeczniczka prasowa Lecha. Decyzji wciąż nie wydał Piotr Florek, który na czwartek zorganizował spotkanie m.in. z prezesem poznańskiego klubu oraz innymi osobami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo. - Prezes Andrzej Kadziński oczywiście będzie obecny na tym spotkaniu i zobaczymy co z tego wyniknie - zakończyła Joanna Dzios.