Nie tak wyobrażali sobie powrót do elity piłkarze Łódzkiego Klubu Sportowego. Inauguracyjny mecz z Lechem zakończył się ostrym laniem i wynikiem 0:5. - Pierwsza liga a ekstraklasa to jest przepaść. Błędy, które przechodzą tam, tutaj się kończą właśnie 0:5. W poprzednim sezonie, jeszcze beze mnie, ŁKS też robił sporo błędów, ale mimo tego, można było mecze wygrać, bo albo rywal ich nie wykorzystywał, albo zdążyło się jeszcze nadrobić straty później. Tutaj strzelić bramkę jest niezwykle ciężko, a jeden błąd w obronie równa się jeden gol - stwierdził po meczu Marek Saganowski, który w letniej przerwie powrócił do swojego macierzystego klubu.
Spotkanie miało nieco dziwny przebieg. Jego początek należał do łodzian, jednak wystarczyło 10 minut rozprężenia i na tablicy widniało już 0:3. - Lech obnażył nas całkowicie. Przez 20 minut byliśmy równorzędną drużyną, ale mecz trwa 90. Oni nie zrobili błędu, a my jeden, potem drugi i kolejne. Tak się wygrywa zawody. Grali niesamowicie skutecznie. Strzelili piękne bramki, ręce się same składały do oklasków, chociażby przy strzale Stilicia - ocenia Saganowski. - Po stracie goli odpuściliśmy środek pola, daliśmy rywalom dużo grania, a taki przeciwnik to błyskawicznie wykorzysta.
Napastnik ŁKS-u trafnie zauważa, że terminarz rozgrywek nie rozpieszcza beniaminka T-Mobile Ekstraklasy. - Taka nauczka nam się przyda, tylko trzeba wyciągnąć z niej wnioski. Przed nami równie ciężkie mecze, jak choćby za tydzień we Wrocławiu, a zaraz potem w Warszawie. Rywale są trudni, ale to przecież ekstraklasa, a my musimy im się postawić i zdobywać punkty. To dopiero pierwsze spotkanie, nie załamujemy się, lepiej przegrać raz 0:5 niż 5 razy po 0:1 - może to banał, ale prawdziwy - zakończył Saganowski.