Artur Marciniak: Znamy nasze problemy, szukamy antidotum

Warta Poznań oblała swój najpoważniejszy sprawdzian na początku sezonu. Zieloni polegli w meczu z Pogonią Szczecin 1:2, mając wyraźne problemy z kreowaniem zagrożenia pod bramką rywali. Przypadłość ta gnębi poznaniaków od samego początku rozgrywek. - Dlaczego stwarzamy tak mało okazji strzeleckich? Dobre pytanie. Gdybym znał na nie odpowiedź, wszystko wyglądałoby inaczej - ubolewał Artur Marciniak.

Pojedynek głównych kandydatów do awansu z zaplecza T-Mobile Ekstraklasy rozpoczęli ze zdecydowanie większym impetem Portowcy. Gra przez początkowe pół godziny toczyła się pod dyktando graczy Marcina Sasala, którzy raz po raz gościli w polu karnym Warty. Zieloni starali się podjąć rzuconą rękawice i nie ustępowali znacząco pod względem posiadania piłki, co nie przekładało się jednak na okazje strzeleckie. Pierwsze realne zagrożenie pod bramką Radosława Janukiewicza stworzyli dopiero w końcówce pierwszej odsłony. - Nie ma co ukrywać, że Pogoń lepiej rozpoczęła mecz. Trudno powiedzieć z czego wynikła nasza słabość. Byliśmy trochę zaskoczeni postawą Sotirovicia, który zbyt łatwo poczynał sobie w naszym polu karnym. Wtedy jeszcze nie skończyło się to stratą gola, ale jego pilnowanie wymagało wzmożonej uwagi - opowiadał pomocnik Warty Artur Marciniak.

- Przestrzegam jednak przed ślepym spoglądaniem w statystyki. One nie grają. Udało nam się wyrównać i wychodząc na drugą połowę wcale nie byliśmy na straconej pozycji. Mogliśmy wywieźć ze Szczecina korzystny wynik. Popełniliśmy jednak dwa szkolne błędy, przez które straciliśmy gole i mecz skończył się jednobramkową porażką. Fakt, mogliśmy też przegrać wyżej, ale rzuciliśmy się w poszukiwaniu wyrównującego trafienia. Cóż, nie udało się i to Pogoń zasłużenie wygrała - przyznał w rozmowie po ostatnim gwizdku Marciniak.

Artur Marciniak i jego koledzy opuszczali Szczecin ze spuszczonymi głowami

Piłkarze i trenerzy obu zespołów wskazywali zgodnie najważniejszy moment sobotniego wieczoru przy ulicy Twardowskiego. O losach widowiska zadecydował w ogromnej mierze faul Łukasza Radlińskiego na wychodzącym sam na sam Sotiroviciu z 54. minuty. Bramkarz Warty niemal natychmiast ujrzał czerwoną kartkę, a rzut wolny na efektownego gola zamienił Takafumi Akahoshi. - Faul był ewidentny, ale był on konsekwencją błędu w środku pola, na który nie możemy sobie pozwolić. Wyprowadzający piłkę stoper (Alain Ngamayama - przyp. red.) zagrał wprost do przeciwnika, a ten jednym podaniem uruchomił Sotirovicia. Łukasz chciał ratować sytuację i przerwać to podanie, ale zahaczył napastnika - mówił młody gracz Zielonych.

Grająca w osłabieniu Warta stanęła przed trudnym zadaniem doprowadzenia do remisu. Trener Czesław Jakołcewicz dokonał korekty ustawienia, postawił na ofensywę, pozostawił na murawie trzech obrońców. Szansa otworzyła się w 77. minucie przed Mariuszem Ujkiem, którego strzał z najbliższej odległości poszybował nad poprzeczką. - Mariusz trochę nie spodziewał się, że piłka przejdzie obrońcę. Także Paweł Iwanicki miał okazję do wyrównania, ale to trochę za mało. Więcej czasu poświęciliśmy na przeszkadzanie rywalom, dziś nie zasłużyliśmy na zwycięstwo - mówił po ostatnim gwizdku nasz rozmówca.

Porażka w Szczecinie nieco oddaliła Zielonych od czołówki ligi. Bardziej jednak od obecnego wyglądu tabeli, martwi poznaniaków ich dotychczasowa niemoc w ofensywie. Podopieczni Czesława Jakołcewicza mają spore problemy z kreowaniem dogodnych sytuacji strzeleckich pod bramką rywali, przez co z trudem przychodzi im trafianie do siatki. - Musimy jeszcze wiele poprawić w naszych poczynaniach i popracować nad wieloma elementami, aby wrócić do rywalizacji w lidze. Dlaczego stwarzamy tak mało okazji strzeleckich? Dobre pytanie. Gdybym znał na nie odpowiedź, wszystko wyglądałoby inaczej. Jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie, to wyniki nie będą zadowalające. Sobotnie trafienie ze stałego fragmentu to trochę za mało na całe spotkanie - zakończył były gracz młodzieżowych reprezentacji Polski Artur Marciniak.

Komentarze (0)