Chciałbym jeszcze kiedyś wyjechać - rozmowa z Sebastianem Milą, piłkarzem Śląska Wrocław

Mimo nieudanej przygody z Austrią Wiedeń i Valerengą Oslą, Sebastian Mila marzy o ponownym wyjeździe zagranicę. - Chciałbym udowodnić, że polski piłkarz też może zrobić karierę na Zachodzie - mówi w wywiadzie dla serwisu SportoweFakty.pl nowy nabytek Śląska Wrocław.

Piotr Tomasik
Piotr Tomasik

Piotr Tomasik: Mimo dziesiątek zapowiedzi, że zostaniesz w Łodzi, zdecydowałeś się na przeprowadzkę. Dlaczego?

Sebastian Mila: Chyba dlatego, iż otrzymałem zapewnienia, że drużyna Śląska wkrótce będzie walczyła o wysokie cele, o europejskie puchary. Czyli coś, co najbardziej mnie interesowało. Nie chciałem już do samego końca liczyć na uniknięcie spadku. Wcale nie mówię, że tak samo byłoby w tym sezonie, ale nie da się ukryć, iż we Wrocławiu są o wiele ciekawsze perspektywy. Tutaj przyszłość rysuje się w znacznie bardziej kolorowych barwach, niż w Łodzi.

Trener Chojnacki ostatnio powiedział: Jeśli ktoś wcześniej składał deklaracje, iż będzie grał w naszym klubie, a teraz mu się odwidziało i nie zamierza zostać, to krzyż mu na drogę.

- Ale ja bardzo lubię trenera i rozstajemy się w znakomitych relacjach! Nie wiem zresztą, czy te słowa powiedział z myślą o mnie. Jeśli chodzi o mój transfer, to odchodziłem z klubu w naprawdę dobrych stosunkach z działaczami i innymi piłkarzami. Głównym punktem mojej przeprowadzki jest to, że w ŁKS pojawią się pieniądze. Jak wszyscy dobrze wiedzą, zawodnicy od dłuższego czasu nie otrzymują pensji, więc bardziej bym się skupił na tym aspekcie, niż moim odejściu. O całej sprawie myślałem również od tej strony.

Prezes Daniel Goszczyński zwrócił ci już wszystkie zaległe pieniądze?

- Nie... Ani mnie, ani żadnemu z innych zawodników ŁKS. Dlatego teraz najważniejsze jest, aby jak najszybciej do kasy klubowej wpłynęły pieniądze, a z piłkarzami od razu zostaną wyrównane kwestie finansowe.

Porozmawiajmy jeszcze o Śląsku. Co, oprócz perspektyw na przyszłość, zdecydowało o twoich przenosinach do Wrocławia? Wcześniej, mimo ofert z niemieckiej Bundesligi, zostałeś w Łodzi.

- Zgadza się. Ale po tym, jak ŁKS zapewnił sobie utrzymanie, wszyscy myśleliśmy, że w klubie wiele się zmieni. Chodzi mi o regularne wypłaty, pozostałe kwestie organizacyjne oraz utrzymanie trzonu drużyny. A ja przecież odszedłem jako ostatni! Wypełniłem wcześniej założenia, czyli zapewniłem sobie z drużyną byt w ekstraklasie. Potem klub miał załatwić inne sprawy, o których wspomniałem, a tego nie zrobił. ŁKS opuściłem na samym końcu, wcześniej odeszli wszyscy inni, więc zdecydowanie więcej do powiedzenia w tych kwestiach powinien mieć zarząd. To tam powinny być kierowane te pytania.

Podkreślałeś, że jeśli odejdziesz z Łodzi, to tylko do Wisły albo Legii.

- Zgadza się, tak jak mówiłem: decydujące są perspektywy grania o coś więcej. Myślałem, że ŁKS po utrzymaniu w lidze, porządnie uderzy się w pierś i uporządkuje sprawy. To znaczy: piłkarze będą regularnie otrzymywać wypłaty, a w drużynie zostaną Madej, Szczot, Arifović, Jovinio. Są to zawodnicy, którzy odeszli na samym początku, długo przed moim transferem. Jak przyjechałem na trening i zobaczyłem, kto się na nim pojawił, to proszę mi wierzyć - nie było za ciekawie. Nie tego się spodziewałem.

Kto, oprócz Śląska, jeszcze chciał cię sprowadzić? Sporo mówiło się o Bełchatowie i Groclinie.

- Na dzień dzisiejszy to nie ma znaczenia. Nie ma sensu, aby rozgrzebywać dawne sprawy. Cieszę się, że jestem we Wrocławiu i mój dawny klub dostanie za mnie pieniądze. Bo zasłużył na nie, jak nikt inny.

Śląsk zapłacił za ciebie trzy razy mniej niż Austria Wiedeń Groclinowi. Żałujesz pewnych decyzji sprzed lat?

- Nie, nie żałuję. A jeśli już rozmawiamy o kwotach, to w ostatnich latach ŁKS otrzymał najwięcej pieniędzy właśnie za moją kartę. Powszechnie wiadomo przecież, iż klub nie zarabiał zbyt wiele na transferach. Nie ukrywam więc, że jest to dla mnie coś znaczącego.

Twoja zwyżkowa forma przypomina mi trochę końcowy okres gry w Groclinie. Wtedy walczyły o ciebie wielkie drużyny, jak choćby Schalke czy Fulham. Myślisz, że możemy doczekać wkrótce powtórki?

- Bardzo bym tego chciał, to moje marzenie! Rozmawiałem już nawet z działaczami Śląska na temat ewentualnej przyszłości. Na pewno priorytetem jest dla mnie spróbowanie sił w europejskich pucharach. Może jeszcze nie w tym roku, ale za dwa bądź trzy. A wówczas może pomyślałbym o transferze, swojej formie, możliwości zmiany klubu na lepszy. Jeżeli Śląsk będzie już wysoko w tabeli, a ja otrzymam ciekawe propozycje, to na pewno je rozważę.

Czym się różni dzisiejszy Sebastian Mila od tego sprzed czterech lat, znajdującego się na listach życzeń wielkich europejskich klubów? Jak się zmieniłeś przez ten czas?

- Myślę, że przede wszystkim jestem mądrzejszy życiowo. Kubeł zimnej wody, jaki na mnie spadł, grając na Zachodzie, sprawił, że zmieniłem się mentalnie. Do pewnych spraw podchodzę zupełnie inaczej. Dorosłem jeszcze w ŁKS i mogę już stwierdzić, iż jestem gotowy walczyć o wysokie cele. Bardzo wiele zawdzięczam właśnie łódzkiej drużynie.

Gdyby pojawiła się taka możliwość, wyjechałbyś jeszcze raz zagranicę?

- Pewnie. To jest moje marzenie! Chciałbym udowodnić, zwłaszcza sobie, że polski piłkarz też może zrobić karierę na Zachodzie.

Nie boisz się powtórki z Austrii Wiedeń albo Valerengi Oslo? O twoim pobycie w Norwegii nigdy nie usłyszałem ani jednego dobrego słowa.

- Bo to nie był przyjemny okres czasu. W wieku 34 lat, gdy będę kończył swoją przygodę z futbolem, nie chciałbym żałować, że czegoś nie zrobiłem. Jak się nie uda, to trudno. Najważniejsze, abym ja był zdrowy i moi najbliżsi.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×