Mateusz Możdżeń w meczu ze Śląskiem Wrocław na boisku pojawił się 79. minucie. 180 sekund później po podaniu od Semira Stilicia zdecydował się na strzał z ostrego kąta. Marian Kelemen, golkiper Śląska Wrocław wypuścił piłkę z rąk, a tą do bramki dobił Artjom Rudnev. Pomocnik Lecha nie czuje większej satysfakcji z tego, że w pewnym sensie jest współautorem tego trafienia. - To tylko jedna bramka. Gdyby ona chociaż dawała remis, to na pewno czułbym się lepiej. To był jeden gol, który przedłużył nam nadzieję. Nie ma się z czego cieszyć - mówił Możdżeń w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.
W momencie podania od Stilicia był on jednak na minimalnym spalonym. - Nie wydawało mi się, że byłem na spalonym. Jeżeli sędzia boczny go nie pokazał, to chyba był on bardzo mały - skomentował piłkarz.
Tym razem Możdżeń spotkanie rozpoczął na ławce rezerwowych. - Grałem ostatnio w pierwszym składzie. Miałem nadzieję, że i teraz zagram od pierwszej minuty. Inaczej się stało, to była decyzja trenera i trzeba ją uszanować, robić swoje. Może w kolejnym spotkaniu się uda - skomentował młody pomocnik.
Lech we Wrocławiu już po pierwszej połowie przegrywał 0:2. W drugiej części meczu podopieczni Oresta Lenczyka dołożyli kolejnego gola. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 3:1 dla Śląska. - Na pewno pierwsza bramka nie ustawiła spotkania. Graliśmy dalej swoją piłkę, były sytuacje w pierwszej połowie na zremisowanie 2:2 do przerwy. To się nie udało. Mieliśmy sytuacje, nie było tak, że straciliśmy gole i przestaliśmy grać w piłkę - zaznaczył Możdżeń.
- Piłkarze Śląska mieli trzy sytuacje, byli bardziej skuteczni, do bólu. My mieliśmy może pięć, sześć i wykorzystaliśmy jedną - podsumował piłkarz drużyny prowadzonej przez Jose Marię Bakero.