Dla sukcesu na Euro podpisałbym pakt z diabłem - rozmowa z Michałem Listkiewiczem, byłym prezesem PZPN

Michał Listkiewicz to ciągle ceniony autorytet, jeśli chodzi interpretację poczynań działaczy PZPN czy UEFA. Zapytaliśmy go więc o karę, jaką może nałożyć europejska federacja na Legię Warszawa, za transparent przygotowany przez jej fanów. - Nie sądzę, żeby było to nawet 100 tys. euro - twierdzi, podczas gdy media straszą nawet kwotą z sześcioma zerami na końcu. Były sternik najpopularniejszego związku w Polsce tłumaczył również poczynania swoich następców, którzy przygotowują się do Euro. - To usprawiedliwia wszystkie zabiegi - mówi, odnosząc się do coraz szerszego procesu naturalizacji obcokrajowców.

W tym artykule dowiesz się o:

Miłosz Marek: Jest pan blisko struktur UEFA. W czwartek podczas meczu Legia - Hapoel doszło do niefortunnej sytuacji z transparentem wywieszonym przez kibiców. Jak pan ocenia tę sytuację i jak federacja może zachować się wobec stołecznego klubu, bo mówi się o bardzo dotkliwych karach.

Michał Listkiewicz: Dużo gorsze wydarzenia dzieją się na stadionach w Europie. Ostatnio byłem jako delegat na spotkaniu, gdzie wywieszono swastykę i to wydaje mi się być gorszę do jihadu. Na pewno transparent nie powinien się pojawić. Szczególnie na takim spotkaniu. Drużyna izraelska - ewidentna prowokacja. To nie było przypadkowe. Po chwili zniknął, co jest dobre. Kara musi być, tym bardziej, że wisi nad nią topór z przeszłości. Nie sądzę, żeby było to nawet 100 tys. euro. Jaka? Nie wiem, to zależy od delegata, który to opisał i przesłał zdjęcie. W całej sytuacji najgorsze jest to, że to nie był napis, który ktoś przyniósł pod kurtką. To nie mogło odbyć się bez wiedzy organizatora czy osoby, która odpowiada za kontrolę widowni.

Nie wierzy pan w tłumaczenia kibiców, którzy twierdzą, że nie nawiązywali do kultury islamskiej, a Legia jest dla nich tak ważna, że będą za nią walczyć?

- To naiwne tłumaczenie. Skoro tak, to dlaczego napisali to po arabsku? Poza tym na innych meczach nie było tego jihadu. Wciskanie kitu. Powinni posypać głowę popiołem, za głupi wybryk, bo w takich kategoriach bym to traktował. Niestety, wszystko było pokazane w telewizji, dlatego wstyd pozostaje.

A co sądzi pan o sprawie Meliksona? Kto jest winny całemu zamieszaniu? Piłkarz, menedżer, Grzegorz Lato?

- Każdy po trochu, ale w największy stopniu odpowiada za to menedżer, który miał jakieś swoje interesy. Najbardziej pokrzywdzonym jest niewątpliwie Melikson. Dorosły człowiek, mógł się postawić twardziej i wypowiedzieć się nieco mocniej. Teraz tutaj go niekoniecznie lubią, w Izraelu też. Każdy chciał dobrze, także prezes Lato. Przecież to byłoby niewątpliwe wzmocnienie reprezentacji. Teraz potrzeba nieco ciszy. Powiem nieco niezręcznie, może to dobrze, że teraz złapał tą kontuzję. Wszyscy nabiorą dystansu, a sprawa wróci zimą, bo fakt, że w którejś z kadr grać powinien jest bezdyskusyjnym faktem.

Pan, jako prezes, rozegrałby tę sprawę inaczej?

- Nie wiem, co działo się poza kulisami. Za moich czasów też były takie przypadki - Olisadebe, Roger. Wtedy załatwialiśmy to po cichu, a dopiero potem, kiedy było to pewne, nagłaśnialiśmy. Każdy przypadek jest inny. Osobiście namawiałbym prezesa Latę, aby sprawy nie zagrzebywać. Wrócić do niej, kiedy piłkarz tylko wyrazi wolę. Jego ojczyzną w tym momencie jest bardziej Izrael, ale na pewno ma większe prawo grać w naszej reprezentacji, niż kilku zawodników, którzy w niej są.

W polskiej reprezentacji powinno być jak najwięcej piłkarzy z różnych krajów, czy tylko tacy, którzy uczyli się gry w Polsce i nie potrzebują żadnych zabiegów?

- Jeszcze niedawno byłem za tą drugą opcją, ale to naiwne myślenie. Czasy się zmieniły, tak, jak moje zdanie. Wynik na Euro jest kluczowy dla rozwoju polskiej piłki przez kolejne lata. Jeżeli będzie dobry wynik, to tak, jak roślina, która potrzebuje nawiezienia i podlania - kwiat rozkwitnie. Ludzie będą garnąć się do gry, sponsorzy i miasta do wspomagania klubów. Jeśli, odpukać, się nie uda, to rozpocznie się polowanie na czarownice. To usprawiedliwia wszystkie zabiegi, aby drużyna osiągnęła jak najlepszy rezultat. Dla dobrego wyniku podpisałbym nawet pakt z diabłem, bo od tego zależy to, co będzie za rok, dwa, pięć, a już niedługo eliminacje do mistrzostw świata.

Trener Smuda jest na dobrej drodze, żeby to wszystko zrealizować?

- Wiadomo, że Franek robi wszystko, żeby wygrać. Czy to dobre metody? To pokaże dopiero turniej. Ostatnio również przyłączyłem się do osób wątpiących, czy mecz w Korei Południowej jest dobrym rozwiązaniem, ale bilety już kupione, więc nie ma co rozpamiętywać. Stało się. Austria i Szwajcaria przed swoją imprezą wszystkie mecze grały u siebie, tyle, że z dziwnymi rywalami.

Stęsknił się pan trochę za fotelem prezesa PZPN?

- Absolutnie nie, chyba to po mnie widać (Listkiewicz uśmiecha się, szeroko rozkładając ręce - dop. red.).

Krążyły pogłoski, że może wystartuje pan w kolejnych wyborach.

- To dopiero za rok. Jest jeszcze masa czasu. Sytuację przedwyborczą zdefiniuje Euro. Jeśli będzie dobrze, to Grzegorz Lato może szykować się na drugą kadencję. W przeciwnym przypadku uaktywni się tak zwana opinia publiczna i może być różnie. Chciałbym kontynuować pracę przy PZPN, ale niekoniecznie jako prezes. Nie powinno wchodzić się dwa razy do tej samej rzeki.

Pod rządami pana następcy polska piłka zrobiła krok w przód, stoi w miejscu, czy może się cofnęła?

- Jakbym chciał się chwalić, to mógłbym mówić, że za mojej kadencji byliśmy 17. w rankingu FIFA. To jest złudne. Na razie nie ma czego oceniać w kadencji prezesa Lato. Zawsze niesprawiedliwie zaczyna się od wyników reprezentacji. No, ale co oceniać, skoro jesteśmy organizatorem i gramy tylko towarzysko? To niewymierny czynnik, a kadencja specyficzna. W paru sprawa podoba mi się jego postawa. Na przykład w postępowaniu z mediami. Ja robiłem głupstwa ciągle z nimi rozmawiając. Grzegorz ma inną politykę - jest bardziej zdystansowany, mniej się udziela, ma ludzi od zabierania głosu. To widać po ilości negatywnych materiałów na mój temat, a ile jest na jego. Poza tym jest pracowity, jeździ po stadionach, gdzie tylko go zaproszą.

Rozmawiał i notował Miłosz Marek.

Źródło artykułu: