Michał Piegza: Został pan bohaterem meczu z Koroną. Jednak nie był to pana pierwszy hat-trick w ekstraklasie. Wcześniej trzy gole zdobył pan w barwach Amiki Wronki.
Marek Zieńczuk: W meczu z Widzewem prowadzonym wówczas przez Franciszka Smudę. Na pewno była wtedy duża satysfakcja, ale warto pamiętać, że grałem wówczas w ataku. Było mi zdecydowanie łatwiej strzelać gole.
W spotkaniu z Koroną dwa pierwsze trafienia były bardzo szczęśliwe.
- W sezonie zdarzały mi się ładne strzały, które jednak bronili bramkarze. W meczu z Koroną zdobyłem chyba najbrzydsze bramki w karierze. To pewne kuriozum. Pamiętać trzeba, że liczy się to co jest w sieci. Chciałbym nawet do końca kariery zdobywać takie gole. Byle tylko piłka wpadała.
Był pan wyznaczony do strzelania rzutu karnego?
- Wcześniej hierarchia była taka, że do karnych podchodził najpierw Wojtek Grzyb, potem Paweł Abbott. Następny byłem ja, a że żadnego z kolegów nie było na boisku to podszedłem. Na pewno było mi łatwiej, tym bardziej, że wcześniej zdobyłem dwa gole. Nie czułem na sobie dużego bagażu odpowiedzialności i myślę, że pewnie uderzyłem. Karne strzelałem już w ważniejszych meczach, np. w finale Pucharu Polski, i noga mi się nie trzęsła. Z odpowiedzialnością trzeba sobie radzić.
Po spotkaniu zabrał pan ze sobą piłkę. Będzie miła pamiątka.
- Będzie czekała na mnie w szatni. Będzie to dla mnie miłe wspomnienie tego wydarzenia. Nie wiadomo kiedy następny hat-trick mi się przytrafi. Żartem mogę powiedzieć, że jeszcze jeden taki mecz i dogonię naszych napastników. Do tej pory rzadko strzelałem w Ruchu. Teraz to wszystko lepiej będzie wyglądało. Myślę, że wygraną podsumowaliśmy dobrą rundę w wykonaniu całej drużyny. Wszyscy solidnie zapracowaliśmy na czwarte miejsce. Nie jesteśmy drużyną wirtuozów, ale bardzo dobrze gramy taktycznie. Jako drużyna mamy większy potencjał niż każdy indywidualnie.
Dla Ruchu i pana chyba żal, że to już koniec meczów w 2011 roku.
- Dla mnie to akurat dobrze. Nie dość, że dostałem czwartą żółtą kartkę i nie zagram w pierwszym wiosennym meczu to chyba naciągnąłem sobie mięsień dwugłowy. Będzie czas żeby się podleczyć. Uraz nie wydaje się poważny, ale na pewno przez dwa tygodnie nic nie będę robił. Mocno poczułem mięsień. Gdybym był w pełni sił to moja ostatnia centra byłaby lepszej jakości. Czeka mnie rehabilitacja. Z doświadczenia wiem, że jest to cięższa praca niż na treningach. Jestem świadomy, że będę musiał tego dokonać.
Specjalnie przywołał pan nazwisko Fanciszka Smudy?
- To był taki żarcik z mojej strony. Na pewno są młodsi koledzy jak Arek Piech czy Maciek Jankowski. Niech oni się pokażą w kadrze i udowodnią, że powołanie ich do reprezentacji Polski to nie był przypadek.
Pan już o kadrze raczej nie myśli...
- Nigdy nie mówi się pass, ale twardo stąpam po ziemi i wiem jakie są realia. Na pewno nie robię sobie złudnych nadziei.
Zimę spędzicie na dobrym czwartym miejscu. To dobra pozycja wyjściowa dla Niebieskich.
- Możemy atakować z takiego cichacza. Na pewno przed sezonem nikt na nas nie stawiał. My robimy swoje. Zdarzają nam się słabsze mecze. Jednak nikt wszystkiego nie wygrywa i trzeba wyciągać wnioski przed kolejnymi grami. I tak właśnie robimy. Liga od 2-3 lat jest wyrównana. Dobrym przygotowaniem motorycznym i odpowiednią taktyką wiele można osiągnąć. Może nie mistrzostwo Polski, ale o puchary można spokojnie powalczyć. Jesteśmy na czwartym miejscu, walczymy o półfinał Pucharu Polski. To jest dobra zaliczka. Na pewno nas to nie uśpi. Chcielibyśmy zagrać w finale krajowego pucharu. Jakiś tytuł przydałby się do klubowej gabloty, bo dawno nic nowego tutaj się nie pojawiało.