Dokładnie trzy lata trwała przygoda Adama Banasia z Górnikiem Zabrze. Na Roosevelta były defensor Piasta Gliwice trafił 5 stycznia 2009 roku. Tego samego dnia roku 2012 kapitan drużyny 14-krotnych mistrzów Polski z górniczym klubem się pożegnał i przeniósł się do walczącego o ligowy byt Zagłębia Lubin.
Data być może jest zbiegiem okoliczności, ale części wspólnych z transferem Banasia do Lubina i tym do Zabrza sprzed trzech sezonów jest znacznie więcej. Co może u 29-letniego obrońcy wywołać swoiste deja vu?
Miedziowi mają dziś na koncie raptem punkt więcej, niż na półmetku sezonu 2008/09 Górnik. Choć zabrzanie prowadzeni na wiosnę przez charyzmatycznego bytomianina, który nie tylko świetnie bronił, ale też imponował skutecznością strzelając cztery bramki, rundę rewanżową zaliczyli udaną, to i tak zakończyła się ona dla nich klęską i spadkiem na zaplecze ekstraklasy. Do uratowania ligowego bytu zabrakło wówczas trzech punktów...
W lidze utrzymał się za to beniaminek z Gliwic, który z Górnikiem walczył o przetrwanie. Czteropunktowa przewaga Piasta nad klubem z Zabrza na koniec sezonu była w głównej mierze wynikiem porażki górniczej jedenastki przy Okrzei. Banaś w tym meczu nie zagrał, z powodu klauzuli zawartej przy podpisywaniu umowy. W tym sezonie także klub "Banana" będzie rywalizował o miejsce w elicie z jego byłym pracodawcą, co jest kolejnym elementem układanki.
Co na początku swojej przygody z Górnikiem mówił charakterny zawodnik? - Ten klub to od lat wielka marka, bardzo solidna firma. Cel jaki w Zabrzu przede mną postawiono, to utrzymanie drużyny w lidze. Jest to dla mnie wielkie wyróżnienie, a zarazem wielki zaszczyt. Musiałbym być głupcem, żeby odmówić Górnikowi, bo każdy chciałby grać w tym klubie - przekonywał Banaś w rozmowie z naszym portalem krótko po parafowaniu umowy przy Roosevelta.
Słów tych zapomniał jednak po spadku, kiedy za wszelką cenę chciał z Zabrza odejść, łasząc się na ofertę Lecha Poznań. Transfer piłkarza zablokowali ówcześni działacze Górnika z prezesem Jędrzejem Jędrychem na czele, a krótko po tym fakcie... defensor zerwał ścięgno Achillesa i rundę jesienną na pierwszoligowym froncie mógł spisać na straty.
Wtedy też "Banan" i Górnik związali się ze sobą jeszcze bardziej. Ilekroć kontuzjowany zawodnik pojawiał się przy okazji meczu na stadionie, kibice Trójkolorowych witali go owacją na stojąco. Stał się ich ulubieńcem i szybko zapomniano mu to, że raptem kilka miesięcy wstecz chciał cichaczem umknąć do Kolejorza. Banaś wrócił do łask fanów, a na wiosnę wrócił na boisko. Nigdy nie wrócił jednak do formy sprzed kontuzji. Był dobrym duchem szatni i prawdziwym liderem drużyny, ale sportowo już nigdy się nie wybijał. Wręcz przeciwnie - z sezonu na sezon notował coraz większą degradację formy.
Jego odejście w zimowym okienku transferowym stało się jasne, kiedy po serii siedmiu meczów Górnika bez zwycięstwa usiadł na ławce rezerwowych, a z biegiem czasu nawet tam brakowało dla niego miejsca. Wieści mniej prawdopodobne mówiły, że Banaś był przywódcą strajku "na zwolnienie trenera", o czym miał świadczyć chociażby jego fatalny błąd przy drugiej straconej bramce w 95. Wielkich Derbach Śląska z Ruchem Chorzów (1:2).
Zobacz wspomnianą sytuację! Bramka Arkadiusza Piecha (01:23):
Nikt przy Roosevelta w to nie wierzył, ale faktem stała się diametralna poprawa gry drużyny, kiedy Banasia w składzie zabrakło. W czterech meczach Górnik sięgnął po dziesięć punktów, ogrywając m.in. Wisłę Kraków przy Reymonta. Mecze te były kapitan śląskiej drużyny oglądał już w telewizji, podobnie jak całą końcówkę rundy jesiennej. Po raz ostatni w trójkolorowym trykocie Banaś zagrał 4 listopada 2011 r. w wyjazdowej potyczce z Podbeskidziem Bielsko-Biała (1:1).
Licznik oficjalnych występów Banasia w drużynie 14-krotnych mistrzów Polski zatrzymał się na 61. Czy jeszcze kiedyś ktoś nada mu ponowny bieg?