W wiosenną część rozgrywek T-Mobile Ekstraklasy Czarne Koszule wstępowały z sześciopunktową stratą do lidera, żaden zespół z czołówki nie dysponował jednak tak dogodnym układem meczów, jak drużyna z Konwiktorskiej. Podczas gdy Śląsk miał mierzyć się z Ruchem i Legią, a Wisła podejmować Lecha, Poloniści mieli w planach starcia z ŁKS-em, Widzewem, GKS-em oraz Jagiellonią. Komplet punktów jawił się jako możliwość realna i namacalna, stanowiąca przepustkę do walki o najwyższe laury. Już teraz wiadomo, że planu zrealizować się nie uda.
Niepozorna rozgrzewka
Poloniści w połowie stycznia wybrali się na obóz do Turcji. Do kraju wrócili dopiero na tydzień przed wznowieniem rozgrywek ligowych, a finałowe dni przygotowań storpedowała im pogoda, trenowali głównie na hali. Na szczęścia, niejako na rozgrzewkę, w pierwszej tegorocznej serii spotkań los przydzielił im mozolnie wznoszony przez Piotra Świerczewskiego ŁKS i warszawiacy nie mieli żadnych kłopotów, żeby przy alei Unii pokonać łódzką zbieraninę, której daleko było jeszcze do miana zespołu.
Gracze Zielińskiego zagrali spokojnie i konsekwentnie, partię sezonu zaliczył Tomasz Brzyski, przełamać udało się też - po 118 próbach - niemoc związaną z wykorzystywaniem rzutów rożnych. - W tych warunkach, gdzie większość zawodników skupiała się raczej na łapaniu równowagi i próbowała utrzymać się na nogach, brakowało finezji i precyzji, dlatego przejdziemy nad tym do porządku dziennego - wyjaśniał po ostatnim gwizdku szkoleniowiec Czarnych Koszul. Optymizm był jednak powszechny, a otrzeźwienie przyszło tydzień później.
Zimny prysznic
Przed spotkaniem z Widzewem Zieliński sytuację miał komfortową, do gry wrócili już nieobecni w Łodzi Maciej Sadlok i Tomasz Jodłowiec, a w kadrze meczowej zabrakło miejsca m. in. dla Daniela Sikorskiego i Adama Kokoszki. Wyłączając chorego Avirama Baruchyana, trener mógł skorzystać z całego dobrodziejstwa dostępnej kadry, w zawodnikach przebierał jak w ulęgałkach. Do jednego miejsca w ataku kandydatów miał aż trzech, w drugiej linii zagrać mogło pięciu kolejnych równorzędnych graczy. W składzie postanowił więc upchnąć i Jodłowca, i Roberta Jeża, i Władimira Dwaliszwiliego, nie przyniosło to jednak pożądanego rezultatu.
Czarne Koszule rozegrały jeden z najgorszych meczów w sezonie (sobotnie spotkanie można położyć na jednej szali wyłącznie z bezbramkowymi remisami z Cracovią i Koroną), klops przytrafił się Michałowi Gliwie, katastrofalnie prezentowała się defensywa, pomysłu i werwy brakowało w ataku. Poloniści zakończyli serię czterech kolejnych zwycięstw i po raz pierwszy w tym sezonie - a w ogóle premierowo od 30 kwietnia ubiegłego roku - polegli przy Konwiktorskiej.
- Spotkał nas bardzo zimny prysznic - nie krył po końcowym gwizdku Marcin Baszczyński. - Mogliśmy grać i pięć godzin, a i tak nie zdołalibyśmy strzelić gola - dodawał Edgar Cani. - Sami zgotowaliśmy sobie ten horror poprzez błędy w obronie. Zdarzyła nam się wpadka irracjonalna, bo nic nie wskazywało na to, że możemy zagrać w ten sposób. Padł pewien mit, przegraliśmy u siebie, musimy się teraz szybko otrzepać i zacząć odrabiać straty - podsumował z kolei trener Zieliński.
Rozczarowany gość
W trakcie meczu z Widzewem prezes Józef Wojciechowski miał gościć w loży honorowej tajemniczego osobnika zainteresowanego inwestycją w drużynę Czarnych Koszul. Biznesmen musiał być jednak mocno zawiedziony, bo gra gospodarzy nie mogła zaskoczyć, Poloniści wyglądali słabiutko, a rywal nie tyle umiejętnie wybijał ich z rytmu co - chyba przede wszystkim - bardziej chciał. Łodzianie zagrali z dużo większym zaangażowaniem, a podopieczni Zielińskiego już na pół godziny przed końcem wyglądali jak zespół pogodzony z porażką.
Jedynym jasnym punktem drużyny był Dwaliszwili, wszyscy pozostali - jak jeden mąż - rozczarowali. Błąd popełnił sam szkoleniowiec, desygnując do gry na środku obrony Jodłowca, który długo walczył z chorobą i daleki jest od szczytowej dyspozycji, a jako stoper nie grał od połowy rundy jesiennej. Reprezentant Polski popełniał proste błędy, miał problemy z odpowiednim ustawieniem, dawał mijać się jak pachołek na placu do nauki jazdy i gubił krycie przy stałych fragmentach gry.
Skrzydłowi Widzewa bezlitośnie ośmieszali Aleksandara Todorovskiego, gubił się Brzyski, bezproduktywni byli Bruno Coutinho i Pavel Sultes, a Cani wyglądał tak, jakby po raz pierwszy ktoś kazał mu grać w ataku. Poloniści zmarnowali znakomitą szansę na to, by ponownie poprawić swoją pozycję w ligowym czubie, w ich grze zabrakło idei i zwykłej, sportowej złości.
Ostatnia wpadka
Runda wiosenna jest szalenie krótka i czasu na odrabiania strat nie ma zbyt wiele. Nie można sobie z tego względu pozwolić na wpadki, przed czym dwa tygodnie temu przestrzegał Zieliński. W pierwszej tegorocznej serii spotkań jego zespół jako jedyny z czołówki potknięcia uniknął, kapitał ten Poloniści już jednak zmarnowali.
- Jest jeszcze jedenaście spotkań do końca, ja staram się myśleć ze spotkania na spotkanie. Nie planuję tego, co będzie za dziesięć kolejek, teraz liczy się tylko starcie z Bełchatowem - podkreśla kapitan, Łukasz Trałka. - Musimy wrócić na dobrą ścieżkę, nie możemy stracić już więcej punktów - dodaje Cani.
Tak, jak nie można było wystawiać Czarnym Koszulom jasnej cenzurki po meczu z ŁKS-em, tak też nie można ich skreślać po klęsce w starciu z Widzewem, sobotni mecz pokazał jednak, że Polonii wciąż daleko do miana drużyny klasowej - bo zespół klasowy mecze z przeciwnikami przeciętnymi wygrywa nawet wówczas, gdy jest słabszy - i głównym pretendentem do mistrzowskiej patery na pewno nie jest. - Pozwoli zbliżamy się do optimum - zapowiadał jakiś czas temu Zieliński. Przed jego zespołem jest jednak jeszcze kawałek drogi.