Przywódca Al Mazuridy o Szczocie: Któż śmiałby terroryzować takiego blond cherubinka...

Mecz Górnika z ŁKS Łódź zbliża się wielkimi krokami. Spotkanie zespołów z dołu tabeli T-Mobile Ekstraklasy wywołuje wielkie emocje w obozach obu drużyn. Portal SportoweFakty.pl przeprowadził przy Roosevelta dziennikarskie śledztwo, w poszukiwaniu tajemniczej grupy terrorystycznej.

Marcin Ziach
Marcin Ziach

Ostatnie z powyższych zdań brzmi na pierwszy rzut oka dość groteskowo, a jednak ma duże pokrycie z rzeczywistością. Skąd wiemy, że w Zabrzu działała zorganizowana grupa terrorystyczna?

- Po awansie w Górniku zapanował "terror". Gdyby ktoś pana wysyłał na jakieś wioski, na turnieje kibiców, kazał trenować z drużyną z B klasy, dręczył i maltretował, to wątpię, żeby był pan gotów się z tym pogodzić. Ja z taką sytuacją w tym klubie się spotkałem i wolałem wyjechać, żeby grać w piłkę, niż dać się opluwać na każdym kroku - powiedział w niedawnej rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Robert Szczot, pomocnik ŁKS Łódź.

Półtora roku temu ten sympatyczny zawodnik został zmuszony do emigracji z Roosevelta, po tym, jak klubem zawładnęli bojówkarze z tajemniczo brzmiącej grupy terrorystycznej - Al Mazurida. Po trwającym kilka godzin dziennikarskim śledztwie, naszemu portalowi udało się dotrzeć do przywódcy owej grupy, Łukasza M. pseudonim "Prezes".

- Dlaczego pan gnębił Roberta Szczota?! - pytamy oskarżycielskim tonem. - Jaaa?! - pyta retorycznie Łukasz M. - Jestem oburzony i czuję się głęboko dotknięty tym oskarżeniem. Któż śmiałby gnębić takiego blond cherubinka i terroryzować go. Jeśli ktoś taki w klubie był, to powinien się wstydzić... - dodaje z niekrytym oburzeniem w głosie.

- Ale to pan wysyłał go na klepiska B klasy i turnieje kibiców - nie dajemy za wygraną. - Możliwe, że ja, ale cały zarząd też... - odpowiada M. z wyraźnym zażenowaniem w głosie. - Nie wiem, czy to był terroryzm. Ja myślę, że Robert swój zawód wykonywał z wielką przyjemnością. Miał przecież za to płacone wielkie pieniądze, załatwione przez prezesa Jędrycha i trenera Kasperczaka. Jeśli ktoś w klubie go terroryzował w jakiś ordynarny sposób, to naprawdę wstyd i jeszcze raz wstyd! Taki słodki Robert... - ironizuje bezczelnie "Prezes".

W tym momencie M. nie wytrzymuje i ściąga turban. Ku naszemu zdumieniu naszym oczom ukazuje się twarz Łukasza Mazura, byłego prezesa śląskiego klubu. - To pan?! Dlaczego?! - pytamy raz jeszcze z wyraźnym zdumieniem w głosie. - Za Komornickiego! - odpowiada przywódca Al Mazuridy. - Mnie jeszcze wtedy w Górniku nie było, ale pamiętam, że krótko przed moim przyjściem Szczot popadł w konflikt z trenerem Komornickim. Jednym z postulatów trenera było wtedy pozbycie się zawodnika i odsunięcie go od treningów z pierwszym zespołem. W konsekwencji Allianz odsunął... trenera Komornickiego, osobę, której na Górniku zależało - argumentuje.

Czym spowodowane były zatem katusze, jakie Mazur zgotował blondwłosemu  pomocnikowi? - Oglądając mecze Górnika w sezonie, w którym drużyna nieudanie walczyła o utrzymanie w ekstraklasie, zastanawiałem się nie tyle, co taki zawodnik robi w moim klubie, ale tym bardziej, co robi na tym szczeblu rozgrywek. Patrzyłem i myślałem: "Fajnie, że on się kiwa, tylko dlaczego z własnym cieniem?!". Technikę, to on może ma, ale wielu naszych juniorów też miało technikę. On robił na boisku dużo wiatru, a efektu było z tego niewiele - przekonuje Mazur.

- Świetny interes na Szczocie zrobiła Jagiellonia i nie dziwię się, że tego piłkarza do dzisiaj w Białymstoku wspominają z niekrytą sympatią i radością. Zarobiła świetną kasę za zupełnie przeciętnego zawodnika, którego jedynym atutem było to, że dzięki jego blond fryzurze zawsze dobrze był widoczny na boisku - mówi pół żartem, pół serio były sternik klubu z Roosevelta.

Mazur swoich racji bronił zaciekle, ale faktem było, że to za sprawą jego decyzji Szczot, wespół z Damianem Gorawskim i Pawłem Strąkiem, czyli dwójką innych graczy mających najwyższe kontrakty w drużynie, znalazł się na boiskach B klasy, gdzie na co dzień występowały reaktywowane wówczas rezerwy śląskiego klubu.

- Wynik Górnika na boisku pokazuje, że odsuwając tych zawodników od pierwszego zespołu nie popełniliśmy błędu. Może naszym jedynym błędem w tej sprawie było to, że zbyt bardzo wierzyliśmy w sprawiedliwość. W PZPN panuje zasada: "Sąd sądem, ale i tak trzymamy stronę zawodnika". Zresztą długo w rezerwach Robert nie pograł, bo wkrótce po odsunięciu odszedł on z Zabrza, na warunkach dla Górnika korzystnych. Tę i większość naszych decyzji personalnych broni wynik sportowy, bo zajęliśmy w lidze najlepszą pozycję w ostatnich 20-laty i tego faktu nikt nie jest w stanie podważyć - puentuje Mazur.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×