Podczas pojedynku Pogoni z Piastem, na trybunach siedziała liczna grupa przyjaciół oraz rodzina Wojciecha Lisowskiego. Jak piłkarz czuł się z takim wsparciem? - Bardzo fajnie. Nie zawsze mam takie doświadczenie, gdyż wiadomo, że mieszkam na Śląsku, a pochodzę z Zachodniopomorskiego. Cieszyłem się bardzo, że moja rodzina i najbliżsi przyjaciele wspierali mnie w tych właśnie momentach, kiedy grałem w Szczecinie przeciwko Pogoni - odpowiedział.
W meczu z Portowcami "Lisu" bardzo często włączał się do akcji ofensywnych i raz po raz nękał Radosława Janukiewicza swoimi strzałami z dystansu. Do wpisania się na listę strzelców, jednak trochę zabrakło. - Oddałem dwa bardzo mocne strzały. Szkoda, że nie były dość precyzyjne, żeby zamienić je na bramki - stwierdził zawodnik. - Starałem się grać ofensywnie, ponieważ mamy coś do udowodnienia, walczymy o Ekstraklasę, więc przyjechaliśmy do Szczecina po komplet punktów. Niestety, nie wyszło - dodał.
Gliwiczanie pokazali dwie twarze na Pomorzu. W pierwszej odsłonie meczu byli drużyną zdecydowanie lepszą od gospodarzy, ale po przerwie coś się zmieniło i to Pogoń przejęła inicjatywę na boisku. - Wyszliśmy bardzo zdeterminowani na ten mecz, od początku chcieliśmy go wygrać, a spotkanie układało się po naszej myśli. Nie chciałbym oceniać pracy sędziów, bo był od tego obserwator, ale trochę przyczyniło się to do końcowego wyniku - nie ukrywał wypożyczony z warszawskiej Legii zawodnik. - Na drugą połowę wychodziliśmy z takim samym zaangażowaniem, niestety to Pogoń przejęła inicjatywę i skończyło się to dla nas utratą trzech punktów - odniósł się do drugiej odsłony defensor.
Duży wpływ na przebieg sobotniego pojedynku miał też z pewnością fakt, że wszystkie zmiany przeprowadzone przez Marcina Brosza, były wymuszonymi roszadami. - Żadna zmiana nie było spowodowana brakiem sił, tylko przyczyniły się do tego kontuzje. W moim przypadku były to skurcze i sercem chciałem jeszcze zostać na boisku, ale mięśnie mi na to nie pozwoliły. Naprawdę szkoda, bo mogliśmy się pokusić o komplet punktów i wracać do Gliwic z myślą o tym, że strata do Pogoni, to już tylko trzy "oczka", a nie tak, jak ma to miejsce teraz, czyli dziewięć - powiedział obrońca.
Można pokusić się o stwierdzenie, że kluczowym momentem w potyczce z Pogonią, był podyktowany rzut karny przeciwko Piastowi, tuż po wyjściu przez Niebiesko-Czerwonych na prowadzenie. - Cały czas przeważaliśmy i było widać, że do rzutu karnego, Pogoń w ogóle nie zagrażała naszej bramce. Znowu powiem, że nie chcę oceniać pracy sędziów, ale ja bym tego nie podyktował. Byliśmy uczuleni na to, że gospodarze będą szukali stałych fragmentów gry, gdzie wiemy, że Edi dobrze je wykonuje. Niestety wyszło jak wyszło. Karny, a później Kolendowicz zrobił akcję, gdzie Budka tylko dołożył nogę i straciliśmy pełną pulę - skomentował niezadowolony "Lisu".
Od 85. minuty Piast grał w osłabieniu po czerwonej kartce dla Jana Buryana. Mimo to gliwiczanie mogli pokusić się jeszcze o doprowadzenie do remisu, ale strzał Rudolfa Urbana z 90. minuty meczu, obronił Radosław Janukiewicz. - Graliśmy w dziesięciu, nie kalkulowaliśmy i nie mieliśmy czego bronić. Albo graliśmy o ten jeden punkt, albo o stratę trzech. Posłaliśmy wszystkie nasze siły do przodu, Rudi oddał strzał, ale niestety nie dało nam to punktu - zakończył zawiedziony Wojciech Lisowski.
Wojciech Lisowski: Nie chciałbym oceniać pracy sędziów, od tego jest obserwator
Jedną z najbardziej wyróżniających się postaci w meczu z Pogoni z Piastem był Wojciech Lisowski. Popularny "Lisu" dobrze prezentował się w defensywie, ale miał też ciąg na bramkę, na którą oddał kilka strzałów. Zawodnikowi nie było jednak dane dogranie spotkania z Portowcami do końca, bowiem zaczęły łapać go skurcze i musiał opuścić boisko.
Źródło artykułu: