Orest Lenczyk, trener Śląska Wrocław zaskoczył wszystkich wyjściowym składem na mecz z PGE GKS-em Bełchatów. Największą niespodzianką było pojawienie się w wyjściowej jedenastce napastnika Łukasza Gikiewicza, który do tej pory rzadko dostawał szansę na pokazanie swoich umiejętności. - O wystawieniu Gikiewicza absolutnie zadecydowała jego forma na treningach. On od dłuższego czasu czekał na grę. Byłem pewny, że on sporo narozrabia w ataku, co nie znaczy, że byłem pewien, że strzeli bramkę - wyjaśniał szkoleniowiec WKS-u.
Gikiewicz co prawda bramki nie strzelił, ale na pewno pozostawił po sobie dobre wrażenie. Walczył on bowiem nie tylko w ofensywie, ale i często wspomagał kolegów z innych formacji. - Mieliśmy dwóch zawodników, którzy odegrali szczególną rolę - Mariana Kelemena i Łukasza Gikiewicza w ataku, który tam samodzielnie wojował z rywalami. Czekałem, żeby mu dołożyć kogoś do współpracy - zaznaczył Orest Lenczyk.
W końcówce spotkania trener zielono-biało-czerwonych desygnował do gry drugiego napastnika, Cristiana Diaza, który wywalczył rzut karny i zamienił go na zwycięską bramkę.
Wrocławianom udało się pokonać drużynę z Bełchatowa, ale wcale nie przyszło im to łatwo. - Zwycięstwo odnieśliśmy w bólach, trudach, bo mecz się nam ewidentnie nie układał. Jesteśmy jednak wiceliderem i sukces rodzi się w bólach. Trzy punkty zostały u nas i z tego się cieszmy - skomentował sam Łukasz Gikiewicz. Dzięki trzem punktom wywalczonym w sobotę wrocławianie plasują się na drugiej pozycji w tabeli i do prowadzącej Legii tracą trzy "oczka". Śląsk ma jednak gorszy stosunek bezpośrednich spotkań od zespołu ze stolicy.
- Po świętach mamy kolejny mecz, kolejne treningi. Mam nadzieję, że ludzie nas skreślili, a my dalej będziemy gonili Legię. Jesteśmy wiceliderem, więc jeszcze nie wolno nas przekreślać - podsumował "Giki".