Filigranowy napastnik grał jednak tylko w pierwszym meczu, w Krakowie. Wisła, choć postawiła wysokie warunki, przegrała 3:4, a Frankowski strzelił jedną z bramek. Było to trafienie na 3:2 dla Wisły, a więc ostatnie w dwumeczu. - Gol jak gol. Strzał kolegi, defensywa Barcelony trochę przysnęła i ja to wykorzystałem. Po prostu ponownie objęliśmy prowadzenie - opowiada w rozmowie z serwisem SportoweFakty.pl. - Dla zawodowego piłkarza występ przeciwko takiej drużynie, to naprawdę coś fantastycznego. Jeszcze jak mu wyjdzie spotkanie, to będzie potem co wspominać - dodaje.
Na pewno z tamtych potyczek drużyny Franciszka Smudy dało się zapamiętać ofensywną grę wiślaków. W pierwszym meczu krakowianie zdobyli trzy gole - jeden autorstwa Frankowskiego, a dwa Grzegorza Patera. - Obecna Wisła też może zdobyć tyle bramek. Mają duży potencjał w ofensywie. Ale jest pewna różnica. My graliśmy pierwsze spotkanie u siebie, teraz jest odwrotnie. Wiślacy zaczynają w Barcelonie, a kończą w Krakowie. Uważam więc, że to gra defensywna będzie raczej kluczem do zwycięstwa w tym dwumeczu - analizuje Frankowski.
O kolejnych różnicach - tych między obecną drużyną Białej Gwiazdy a tamtą, która była o krok od sprawienia niespodzianki - mówić nie chce. - Bo nie mam zielonego pojęcia. My odpadliśmy, ale Wiśle, życzę awansu. Byliby na ustach całej Europy - przyznaje.
Niestety, prawie nikt nie jest sobie w stanie wyobrazić, aby krakowianie przeszli Hiszpanów. Bukmacherzy również stawiają sprawę jasno: zdecydowanym faworytem jest Barcelona. Jednak "Franek" ma do tego typowo piłkarskie podejście. - Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe. Dziś szanse Wisły wynoszą więc 50 proc. - kończy napastnik Chicago Fire.