Ktoś tu chyba zwariował - rozmowa z Lukasem Killarem, dyrektorem sportowym Polonii Bytom

Polonia Bytom straciła szanse na sportowe utrzymanie w I lidze. Śląski klub zanotował drugi spadek w ciągu roku, ale przy Olimpijskiej zapewniają, iż nie ma ryzyka, że klub przestanie istnieć.

Marcin Ziach: Polonia Bytom spadła do II ligi. Serce krwawi czy mimo wszystko kalkulowałeś taką ewentualność w ryzyko?

Lukas Killar: Żadnych kalkulacji z mojej strony nie było, bo nie jestem od tego. Uprzedzałem, że czeka nas bardzo ciężki mecz, od którego może wiele zależeć. Wiedziałem też, że jakiekolwiek spekulacje na temat "meczu przyjaźni" z Arką Gdynia są błędne. Ciężko cokolwiek po takim występie powiedzieć. Ten mecz z naszej strony można nazwać piknikiem.

Po pierwszej połowie Polonia była krok od piłkarskiego raju. Prowadziła, a wszyscy rywale do walki o byt przegrywali.
-

W mojej opinii cały mecz zagraliśmy słabo, ale pierwszą połowę Arka zagrała jeszcze gorzej niż my. W drugiej połowie zagraliśmy to samo co przed przerwą, ale w piłkę zaczęli grać rywale. Było widać, że Arka ma dużo więcej sił od nas i całkowicie zdominowała boiskowe wydarzenia.

Co siedzi teraz w głowie dyrektora Lukasa Killara?
-

Myśli mi się kołaczą. Zastanawiam się, gdzie popełniłem błędy i co mogliśmy zmienić jeszcze w trakcie trwania sezonu. Przewijają się też myśli, co mamy robić dalej, bo drugi spadek w ciągu roku jest bolesny dla nas wszystkich nielitościwie.

Zatem co dalej będzie z Polonią Bytom?

- To wszystko jeszcze siedzi w głowie i muszę się poważnie nad tym wszystkim zastanowić. Robię jakiś plan naprawczy pionu sportowego, ale zanim go skończę, to jeszcze potrwa. Do rozegrania została nam jeszcze jedna kolejka i dopiero wtedy sezon się skończy. Najpierw swój plan naprawczy przedstawię na pewno zarządowi, a nie będę mówił o nim w wywiadach.

Bierzecie pod uwagę, że uda wam się utrzymać w I lidze pozasportowo? Kilka klubów może mieć problemy z licencją na przyszły sezon.

- Jestem dyrektorem sportowym i odpowiadam za to, co dzieje się w klubie w pionie sportowym. W sprawy organizacyjne i tego typu spekulacje się nie bawię. Niech spekulują inni. Mnie najbardziej boli to, że w grze mojego zespołu nie widziałem ambicji. Spekulacje tego typu przed ostatnią kolejką są nie na miejscu. W ogóle zabawa w takie kalkulacje, to obranie złej drogi. Gra w piłkę nożną jest prosta. Trzeba ciężko pracować na boisku, żeby potem nie musieć spekulować.

Sportowo Polonia się jeszcze pozbiera? Coraz częściej słychać głosy, że klub może skończyć jak Odra Wodzisław Śląski.

- Nie chcę komentować spraw, które są zależne od zarządu. Ja ze swojej roboty wywiążę się do końca. Przygotuję plan naprawczy, który ma jak najszybciej na nowo wprowadzić Polonię do I ligi. Gorąco wierzę, że piłkę w najlepszym wydaniu jeszcze w Bytomiu da się uratować. Czy jednak klub podoła temu organizacyjnie, to pytanie do władz klubu.

Twój plan naprawczy zakłada budowę nowego zespołu, czy chcesz bazować na zawodnikach obecnej kadry?

- Kadrę mamy utrzymaną, bo większość zawodników obecnego zespołu ma kontrakty także na grę w II lidze. Naszą sytuację komplikuje zakaz transferowy, który ciągle ciąży na klubie. Nie możemy ściągać zawodników z zewnątrz, dlatego skupialiśmy się na tym, żeby naszych piłkarzy szerokiej kadry nie sprzedawać na grosze, a wypożyczać do niższych lig i ogrywać. Spodziewam się, że z wypożyczeń wróci czterech zawodników i tylu samo po spadku z klubu odejdzie. W drużynie juniorów mamy też kilku fajnych chłopaków i będę chciał przynajmniej dwóch z nich włączyć do kadry pierwszego zespołu.

Mówiłeś wcześniej o błędach, które popełniłeś. Nasuwają ci się bardziej te kadrowe, czy jednak brak roszad w sztabie szkoleniowym?

- To będzie przedmiotem mojej rozmowy z zarządem klubu. Na pewno się ona niebawem odbędzie. Podsumowywać sezon będziemy zarówno w tym, jak i w przyszłym tygodniu. Nie chcę nikogo atakować, ani nikogo chwalić w mediach. Najpierw muszę porozmawiać z tymi osobami, które w mojej opinii nie dały z siebie wszystkiego i poznać ich punkt widzenia. Pewne błędy popełniliśmy, bo spadliśmy z ligi. Wiadomo, że nie mogłem ich przewidzieć wcześniej, ale nie będę szukał jakichś usprawiedliwień. Postaram się wyciągnąć z tego wnioski i ich już nie powielać.

Nie masz wrażenia, że jakiś wpływ na postawę zawodników, którzy trafili do Bytomia zimą, miała klauzula w kontraktach, o ich odejściu po spadku?

- Kontrakt z klauzulą, że w przypadku spadku może odejść miał tylko jeden zawodnik. Nie sądzę zatem, by ten aspekt był decydujący. Wydaje mi się, że w pewnym momencie tej rundy zeszliśmy z drogi ciężkiej pracy, a zaczęliśmy szukać kwadratowych jaj.

Marcin Cabaj kilka tygodni temu powiedział, że po spadku nikt w klubie nie zostanie, bo to gwarantują zawodnikom odpowiednie zapisy w kontraktach.

- To są prywatne sprawy klubowe, ale mogę przyznać, że akurat ten zawodnik taką klauzulę w swoim kontrakcie ma. Nie jest to typowa klauzula, że może odejść po spadku bez pożegnania, ale ma wpisaną w kontrakt kwotę odstępnego, która jest tak śmieszna, że każdy klub byłoby na niego stać. Musieliśmy w taki sposób tę umowę skonstruować, bo jest to doświadczony bramkarz i mieliśmy świadomość, że niemożliwym byłoby zatrzymać go u nas na dłużej, niż pół roku.

Spadek Polonii jest też twoim spadkiem. Przez pół roku grałeś w tym zespole, potem dopinałeś pion sportowy.

- Odpowiedzialność na mnie jak najbardziej spoczywa i nie mam zamiaru się od niej uchylać. Sportowo zawiedliśmy na jesień, na wiosnę też nie spełniliśmy oczekiwań. Wszystkie oskarżenia biorę na siebie i całą winę za sportową klęskę także.

Co w twojej opinii bardziej zaszkodziło Polonii? Fatalna runda jesienna czy seria remisów na wiosnę?

- Zarówno nasza postawa jesienią, jak głupie punkty tracone wiosną odbiły się na naszej sytuacji. Problemów było zresztą więcej. Kiedy przychodzi spadek, to nigdy nie decyduje jeden czy dwa aspekty, ale jest ich dużo, dużo więcej. Jako główny powód tego, że na wiosnę nie udało się Polonii uratować upatruję remisy w meczach domowych. Grając o utrzymanie nie mieliśmy się skupiać na grze pięknej dla oka, ale na grze skutecznej. Mieliśmy być bezpieczni z tyłu, a niebezpieczni w ataku. Tak niestety nie było, bo na wiosnę w 4-5 meczach w Bytomiu prowadziliśmy, by je potem zremisować, albo co gorsza, przegrać. Przez takie wyniki jak ten z Arką, remisy z Zawiszą i Dolcanem czy wygrana nad Olimpią Elbląg rzutem na taśmę, sami sobie komplikowaliśmy sytuację. Mieliśmy być groźni dla rywala, a przy jednobramkowym prowadzeniu byliśmy niebezpieczni sami dla siebie.

Decydujący w tym wypadku był aspekt psychologiczny czy fizyczny? Drużyna niejednokrotnie schodząc z boiska oddychała rękawkami.

- Brakowało nam siły, żeby ten wynik utrzymać. Nie będę tutaj się rozwodził, czy była to siła fizyczna czy mentalna. To nie jest dziełem przypadku, że od początku roku rozegraliśmy tylko jeden mecz na "zero" z tyłu, dowożąc nasze prowadzenie do końca. Nie liczę remisów bezbramkowych, bo one były dla nas w większości jak porażki. Gdybyśmy w połowie z nich zdobyli o dwa punkty więcej, to dziś myślelibyśmy o tym, co nas czeka w przyszłym sezonie w I lidze.

W grę wchodzić może jeszcze element organizacyjny. Pensje w klubie były na wiosnę płacone na czas, czy klub ma zaległości?
-

Cały czas ciągniemy za sobą długi z przeszłości i minie jeszcze trochę czasu, aż to wszystko uda nam się wyprostować. Na bieżąco staramy się coś spłacać i jesteśmy na dobrej drodze ku temu, żeby wyjść na czysto. Jeśli ktoś z nas pracujących w klubie niepowodzenie sportowe chce zrzucić na karb poślizgów w wypłatach, to całkowicie zwariował. Ruch Radzionków ma zaległości dużo, dużo większe, a na wiosnę jest w czubie tabeli. Naprawdę uważam, że jeśli ktoś chce winą za wyniki obarczać małe poślizgi w pensjach, to powinien iść do odpowiedniego lekarza, żeby go zbadał.

Komentarze (0)