Szczecin pechowym miastem dla Nafciarzy

Tylko zwycięstwo z Pogonią przedłużało szanse płocczan na utrzymanie. Rozpoczęli oni spotkanie w odważnym ustawieniu, momentami podejmowali równorzędną walkę, lecz to gospodarze byli tego dnia zespołem skuteczniejszym. Wisła po raz drugi w ostatnich latach opuściła Szczecin jako spadkowicz.

Sebastian Szczytkowski
Sebastian Szczytkowski

Wisła Płock rozpoczęła mecz bez kompleksów i w pierwszych minutach kilkakrotnie zapędziła się pod pole karne Pogoni. Wymiana ciosów zwiastowała wyrównany bój, jednak wraz z upływem czasu uwidaczniała się przewaga szczecinian. Zagrożenie pod bramką Krzysztofa Kamińskiego przynosiły szczególnie akcje lewą stroną. Tam często dawał ogrywać się doświadczony Artur Wyczałkowski.

- Decyzję o wystawieniu Wyczałkowskiego na prawej stronie podjąłem po rozmowie z nim. Artur jest takim moim asystentem i konsultujemy wiele spraw. Powiedział mi, że jest w stanie zagrać, no ale na murawie nie potwierdził, że daje sobie radę. Po przerwie dokonałem zmiany, także po konsultacji - tłumaczył trener Libor Pala wystawienie naprzeciw Robertowi Kolendowiczowi  wiekowego defensora.

Podopiecznym Pali w pierwszej połowie pomagało szczęście, dzięki któremu stracili zaledwie jednego gola. - Gospodarze często atakowali, my mieliśmy tylko kilka sytuacji strzeleckich. Nastawiliśmy się na odważną grę, ale na boisku nie wyglądało to najlepiej. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Pogoń walczy o awans, ale trochę już punktów w tym roku pogubiła i liczyliśmy na podobny scenariusz w niedzielę. Tym razem byli jednak strasznie mocni i ciężko było cokolwiek zdziałać - opowiadał Damian Jaroń.
Wisła Płock zajmie w tym sezonie jedno z miejsc spadkowych Wisła Płock zajmie w tym sezonie jedno z miejsc spadkowych
Minimalne prowadzenie Pogoni nie zamykało szans na odwrócenie losów widowiska. Do remisu mógł doprowadzić Matar Gueye, lecz z bliskiej odległości strzelił głową w słupek. - Ta sytuacja była decydującym momentem. Gdyby padła bramka, to Pogoń musiałaby się odkryć i ruszyć do przodu w poszukiwaniu zwycięstwa - przyznał Jaroń. - Szkoda, że ten strzał nie okazał się skuteczny, bo może mecz byłby jeszcze ciekawszy. Jeśli jednak nie wykorzystuje się takich okazji, to później trzeba czekać na zmęczenie i kolejne trafienia rywala - ocenił Pala.

Końcówka meczu należała wyłącznie do faworyta, który podwyższył prowadzenie o dwa trafienia. - Co można było tego dnia zrobić lepiej? Przede wszystkim wygrać... - odpowiadał rozbity Jaroń. - Zmieniłbym nazwę tego meczu na Pogoń kontra Kamiński. W składzie zabrakło mi pięciu piłkarzy i miało to przełożenie na jakość gry. Postawiłem na młodych chłopców, którzy jeszcze sobie nie pograli w I lidze - szukał przyczyn porażki trener.

Część płocczan po przegranym 0:3 meczu padła na murawę, inni szybko schowali się w tunelu prowadzącym do szatni. Podobne obrazki towarzyszyły ich poprzedniej wizycie przy Twardowskiego, gdy przed dwoma laty także wyjechali z tego miasta jako drugoligowcy. Wspomnienia wielu zawodników i trenera Pali ze Szczecina nie wydają się być zatem kolorowe.

- Piłkarskie wspomnienia mam złe, ale samo miasto kojarzy mi się dobrze. Trenowałem w przeszłości Pogoń i przywożono mnie tutaj z Brazylijczykami jedynie na mecze, ale kilka razy udałem się z kierownikiem Mizakiem "w miasto" na kawkę. W niedzielę także przejechaliśmy przez centrum i dostrzegłem, że wiele tam się zmienia - zapewnił mimo bolesnej porażki Czech.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×