Kibic powinien pomagać swojemu zespołowi w walce na boisku kulturalnym dopingiem, a to co można było usłyszeć na trybunach z ust "sympatyków" Ruchu przechodziło ludzkie pojęcie. Rasistowskie wyzwiska pod adresem Kelechi Iheanacho oraz inne wyszukane epitety w kierunku piłkarzy KSZO były na ustach rodziców (w tym przypadku ukłon do wszystkich tatusiów), którzy od najmłodszych lat wpajają swoim dzieciom nienawiść do piłkarzy drużyny przeciwnej, która przyjechała stworzyć widowisko sportowe. Wysoce "kulturalne" ze strony jednego z "kibiców" było kilkakrotne kopnięcie w krzesełko osoby sympatyzującej drużynie KSZO i stwierdzenie do małego dziecka, że przecież tatuś jest u siebie, więc mu wolno i trzeba przestraszyć obcego. Na naganę zasługuje również ochrona, która została poproszona o zwrócenie takiemu osobnikowi uwagi, a zupełnie nie zareagowała na prośbę.
Tak więc w tym miejscu apel do włodarzy klubu z Wysokiego Mazowieckiego: jeżeli rzeczywiście panowie działacze chcecie zaistnieć na mapie piłkarskiej Polski to może warto się zastanowić, jakich ludzi wpuszczacie na stadion, a przede wszystkim jakich zatrudniacie do zabezpieczenia obiektów podczas meczu. Nie może być tak, że w cywilizowanym kraju dziennikarz przyjeżdżający na mecz po to, aby inni kibice mogli się dowiedzieć o jego przebiegu, zastanawia się czy tym razem przypadkiem nie trafi na jakiegoś psychopatę i, mówiąc językiem potocznym, nie dostanie po "gębie". Tym razem się upiekło i nikt nie poniósł konsekwencji, ale do następnego razu - w końcu komuś stanie się krzywda i ciekawe jak wtedy będzie się tłumaczył klub?