Pół roku w Duisburgu nie było stracone - rozmowa z Tomaszem Zahorskim, napastnikiem Jagiellonii

Tomasz Zahorski z powodu urazu stawu kolanowego nie może zadebiutować w barwach Jagiellonii Białystok. Były reprezentant Polski nie podpala się jednak i spokojnie czeka na swój debiut przy Słonecznej.

Marcin Ziach: Sezon nabiera rozpędu, a tobie uraz uniemożliwia debiut. Nie tak wyobrażałeś sobie pewnie pierwsze miesiące w Jagiellonii Białystok.
Tomasz Zahorski

: Niestety podczas zgrupowania na Litwie nabawiłem się urazu stawu kolanowego i w tego typu przypadkach pośpiech nie jest wskazany. Jestem pod stałą opieką lekarza. Na boisko wrócę kiedy będę już w pełnej dyspozycji, bo czasami powrót o dzień za wcześnie jest równoznaczny z kolejnymi tygodniami pauzy. Wierzę, że mój czas w Jagiellonii jeszcze nadejdzie.

Kontuzja nieco komplikuje twoją aklimatyzację przy Słonecznej.

- Uniemożliwiła mi szybkie zgranie się z zespołem i wkomponowanie się w jego szeregi. Nie jestem jakimś odludkiem, bo jedno zgrupowanie udało mi się z Jagą odbyć, więc z wszystkimi chłopakami się poznałem i czuję się częścią tego zespołu. Główną jego siłą jest atmosfera, bo kadra jest bardzo młoda i to mi się w tym klubie bardzo podoba. Według lekarskich prognoz za jakieś 2-3 tygodnie powinienem być do dyspozycji trenera i z niecierpliwością na ten czas czekam.

Przed piątkowym pojedynkiem z Górnikiem Zabrze towarzyszy ci jakiś dodatkowy dreszczyk emocji?
-

Na pewno nie jest to dla mnie zwykły mecz ligowy. Emocje pewnie byłyby większe, gdybym mógł w tym spotkaniu wystąpić, ale i tak czuję, że mecz będzie dla mnie niezwykły. Z oboma klubami jestem w jakimś stopniu związany. Z Jagiellonią kontynuuję swoją przygodę z futbolem, a w Górniku spędziłem najlepszy jak dotychczas okres kariery. Grałem tam prawie pięć lat, więc muszę być z tym klubem związany emocjonalnie. Sam mecz moim zdaniem zapowiada się bardzo ciekawie i pewnie stracę na trybunach mnóstwo nerwów.

W zespole Tomasza Hajty widzisz większy potencjał od tego, z jakim miałeś do czynienia grając w Zabrzu?

- Ciężko mi to oceniać. Najlepszą weryfikacją będzie piątkowe spotkanie, bo na papierze czasami coś ładnie wygląda, a na boisku wychodzi zupełnie inaczej. Zazwyczaj nigdy się to do końca nie sprawdza, dlatego myślę, że o wyniku meczu przesądzi dyspozycja dnia, czy piłkarskie szczęście. Wydaje mi się, że letnie zmiany, jakie zaszły w obu klubach, wyjdą im na dobre. Wszelkie inne dywagacje przed meczem nie mają sensu, bo gdybym miał stawiać pieniądze na to spotkanie, to pewnie bym tego nie zrobił.

Po nieudanej przygodzie w Niemczech zakotwiczyłeś w Białymstoku. Czego oczekujesz po grze w Jagiellonii?
-

Przede wszystkim zależało mi na stabilizacji. Podpisałem kontrakt z klubem, w którym wszystko jest poukładane zarówno pod względem organizacyjnym, jak i sportowym. Wiem, że możemy powalczyć o wyższe cele i to było jednym z głównych argumentów, dla których podpisałem kontrakt w Białymstoku. Poza tym mam blisko do Barczewa, skąd pochodzę. Po latach gry na Śląsku wreszcie mogę częściej widywać się z rodziną, a to dla mnie także bardzo ważne.

Tylko pół roku spędziłeś na boiskach 2. Bundesligi. Teraz przyszło ci wrócić do polskiego piekiełka. Nie czujesz się przegrany?

- Źle na pewno mi z tym nie jest. Wróciłem do Polski, ale to była moja świadoma decyzja. Jestem pewien, że gdybym zdecydował się poszukać innego klubu gdzieś na zachodzie, to coś by się znalazło. Nie chciałem się porywać z motyką na słońce, bo miałem świadomość, że okresu spędzonego w Duisburgu nie mogłem zaliczyć do udanych. Grałem niewiele i zależało mi na tym, żeby regularnie występować. W naszej lidze anonimową postacią nie jestem i dlatego zdecydowałem się na powrót do kraju. Wierzę, że w Białymstoku będę mógł się dalej rozwijać, a jeśli to pójdzie po mojej myśli, to jeszcze do zagranicznego klubu wyjadę.

MSV Duisburg to klub, w którym straciłeś sześć miesięcy swojej kariery?

- Nie zgodziłbym się z tym stwierdzeniem. Faktem jest, że nie grałem za wiele, ale same treningi w Niemczech dużo mi dały. Nauczyłem się nowych reakcji mojego organizmu i myślę, że wracam jako lepszy zawodnik. Jestem przekonany, że to było nowe doświadczenie, które jeszcze w życiu mi się przyda.

Jaga należy do najbardziej nieprzewidywalnych drużyn T-Mobile Ekstraklasy. Udokumentował to chociażby wasz występ w meczu z Góralami.
-

Spotkanie z Podbeskidziem nie było w naszym wykonaniu jakieś rewelacyjne, ale jednak potrafiliśmy ten mecz wygrać i to jest najważniejsze. Chociaż do przerwy przegrywaliśmy, to trzeba powiedzieć, że w tym meczu nad rywalem dominowaliśmy. Myślę, że mecz z Górnikiem będzie dla nas ciekawym sprawdzianem, oba zespoły potrafią stwarzać dużo sytuacji podbramkowych i pod tym względem to spotkanie będzie ciekawe dla kibiców.

Tomasz Hajto - z którym występowałeś przy Roosevelta - to dla ciebie były kolega z boiska, czy mimo wszystko "pan trener"?

- Nie ulega wątpliwości, że Tomasz Hajto jest dla mnie przede wszystkim trenerem i to co było w Zabrzu dzisiaj się nie liczy. Nie ukrywam też, że przez wzgląd na jego osobę zdecydowałem się na transfer do Jagiellonii. On sam był zdeterminowany, by mnie do Białegostoku ściągnąć, przez lata wspólnej gry w Górniku dobrze mnie poznał i wiedział, czego można się po mnie spodziewać jeżeli dobrze przepracuję okres przygotowawczy. Kiedy tylko wrócę do zdrowia, będę starał się ten kredyt zaufania spłacić.

Nie czujesz, że to, iż razem z Michałem Pazdanem występowaliście z aktualnym szkoleniowcem na boisku jest swego rodzaju handicapem?

- Wydaje mi się, że jest wręcz przeciwnie. Musimy na treningach dawać z siebie więcej i w meczach walczyć na całego, żeby nas nie nazywali "pupilkami trenera". Wszystko co było zostawiamy w tyle i na równych zasadach walczymy z resztą zespołu o miejsce w składzie. Nie czujemy się faworyzowani i myślę, że wszyscy chłopcy z Jagi mają tego świadomość. Dla Tomasza Hajty mamy wielki szacunek i wierzymy, że praca z nim uczyni nas jeszcze lepszymi zawodnikami.

Komentarze (0)