W ogromnych bólach rodziło się niedzielne zwycięstwo Sandecja Nowy Sącz w Bytomiu. Grająca z niezwykłą determinacją i zaciętością Polonia długo nie dawała drużynie z Małopolski szans, na przedostanie się pod własną bramkę. Gościom szczególnie dało się to we znaki w pierwszej połowie spotkania. - Nasza gra do przerwy była, delikatnie mówiąc, nijaka. Notowaliśmy bardzo dużo strat i za mało ruchliwości było w naszej grze - przyznaje w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Bartosz Wiśniewski, pomocnik nowosądeckiej drużyny.
Oblicze drużyny Jarosława Araszkiewicza odmieniło się dopiero w drugiej połowie. - Po przerwie nasza gra zaczęła spełniać te kryteria, jakie sobie na to spotkanie nakreśliliśmy. Zdecydowanie przejęliśmy inicjatywę na boisku i zaczęliśmy dochodzić do klarownych sytuacji strzeleckich. Sam Arek Aleksander miał dwie, jak nie trzy wyborne okazje, ale bramkarz Polonii jakiś cudem to wyciągnął. Dopięliśmy swego w doliczonym czasie gry, ale czy bramka padła na początku, czy na końcu meczu tak naprawdę nie ma znaczenia. W świt pójdzie wynik, a o przebiegu gry nikt nie będzie pamiętał - przekonuje gracz Sandecji.
Świetne zawody w bramce Polonii rozgrywał Mateusz Mika, który skutecznie rozbijał psychicznie gości z Nowego Sącza. - Powiem szczerze, że jak patrzyłem na to, co ten chłopak wyczynia w bramce, to naszły mnie wątpliwości, czy aby na pewno jesteśmy w stanie ten mecz wygrać. Chłopaki udowodnili jednak, że gra się do końca i po pięknej akcji zespołowej zdołali zdobyć tę złotą bramkę - kiwa głową z uznaniem "Wiśnia".
Postawa jedenastki z Bytomia w niedzielnych zawodach nie była dla Sandecji zaskoczeniem. - Patrząc na poprzednie mecze Polonii spodziewaliśmy się naprawdę ciężkiej przeprawy. Co prawda, nie udało im się jeszcze wygrać, ale bardzo długo stawiali czoła takim drużynom jak Flota, Olimpia Grudziądz czy Termalica. Te drużyny albo w końcówce pierwszej połowy, albo na początku drugiej części gry dopiero ten zespół "napoczynały". Mieliśmy świadomość, że jak długo my nie strzelimy bramki, tak długo ci młodzi chłopcy będą walczyć do zarzygania. Zrzygają się, położą się na boisku, ale i tak nie pozwolą nam nic zrobić. To się ziściło na boisku i za to tej młodej drużynie należą się słowa uznania - podkreśla zawodnik drużyny z Sądecczyzny.
Wiśniewski niedzielne spotkanie kończył z . - W pierwszej połowie wykonałem bardzo niefortunny wślizg prawą nogą, a lewe kolano w tym czasie ugrzęzło w jakiejś dziurze i naciągnąłem za sprawą tego pachwinę. W przerwie w szatni ustaliliśmy z trenerami, że jak długo będę w stanie grać, tak długo pozostanę na boisku. W końcówce zaczęło mnie to miejsce niepokojąco kłuć i musiałem zejść z boiska. Mam nadzieję, że to nic poważnego, ale trzeba będzie poczekać na diagnozę lekarza - puentuje skrzydłowy nowosądeczan.