Mogę podjąć decyzję w ostatniej chwili - rozmowa z Eugeniuszem Nowakiem, szefem Kujawsko-Pomorskiego ZPN-u

- Mamy faworytów, ale na ostateczną decyzję jest jeszcze czas - mówi nam szef Kujawsko-Pomorskiego ZPN-u, Eugeniusz Nowak, który sam chciał kandydować na stanowisko prezesa PZPN-u.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Michałek: Mecz z Anglią na Stadionie Narodowym był pewnie świetną okazją do rozmowy z innymi delegatami i samymi kandydatami na prezesa PZPN-u?
Eugeniusz Nowak:

- Wszyscy dyskutowaliśmy z kandydatami, ale ciężko jest rozmawiać o szczegółach w tak szerokim gronie. Skupialiśmy się na bardziej aktualnych wydarzeniach, czy to wtorkowych, związanych z odwołaniem spotkania, czy też z samym przebiegiem meczu, który ostatecznie odbył się w środę.

Czyli w kwestii wyborów dużo więcej dawały spotkania, kiedy to kandydaci sami przyjeżdżali do pańskiego związku?

- Oczywiście, jeżeli kandydat przyjeżdża, to przyjeżdża z określonym celem. Kiedy zaś spotykamy się podczas spotkania, to oczywiście wymienia się kilka słów o wyborach, ale raczej nie prowadzi się rozmów programowych. Są to raczej luźne dyskusje na wszelkie tematy związane z piłką.

Zdradzi pan, którzy kandydaci byli już w Kujawsko – Pomorskim ZPN-ie?

- Na ten temat niech wypowiedzą się sami kandydaci, bo nie wiem, czy chcieliby, żebym to ja przekazywał takie informacje.

To może chociaż przypomni pan, kto otrzymał wcześniejsze rekomendacje od pańskiego związku?

- Akurat to mogę zdradzić. Kujawsko – Pomorski ZPN udzielił poparcia Zbigniewowi Bońkowi, Stefanowi Antkowiakowi i mojej osobie.

Pana nie ma już w grze, czyli w walce o wasze głosy liczy się tylko pozostała dwójka?

- W walce o nasze głosy liczy się obecnie pięciu kandydatów, którzy ostatecznie wystartowali w wyborach. Mogę powiedzieć tylko tyle, że w środę mamy posiedzenie Zarządu, w czasie którego przynajmniej wstępnie zadecydujemy się na tego jednego. Wstępnie, bo na samym Zjeździe będą jeszcze przecież wystąpienia programowe. Doskonale pan wie, że niekiedy można podjąć decyzję w ostatniej chwili.

Czyli na obecną chwilę nie ma jeszcze decyzji?

- Mamy pewnych faworytów, których to nazwisk nie wymienię, natomiast ostateczne decyzje mogą paść najwcześniej po środowym spotkaniu. Potem mamy jeszcze czwartek i piątek...

Jak pan zapatruje się na możliwość koalicji i porozumienia się pewnych kandydatów?

- Ułatwiłoby to sprawę. Przecież jeśli głosujemy za kimś, to nie znaczy, że robimy to przeciwko komuś innemu. To są wszyscy nasi koledzy. Zarówno panowie Boniek, Kosecki, Antkowiak oraz Potok, jak i pan Kręcina. Oddanie głosu na jednego nie oznacza, że jesteśmy wrogami innych. Po prostu trzeba zdecydować się na tego jednego, nie ma innego wyjścia.

Pańskim zdaniem możliwa jest koalicja Boniek, Kosecki, Antkowiak przeciw Potokowi?

- I znowu używa pan słowa przeciw... Oczywiście, że takie porozumienie jest możliwe, być może nawet pożądane, ale nie patrzyłbym na to w ten sposób. Jeżeli ludzie mają zbieżne poglądy i widzą, że mogą współpracować, to znacznie przybliżają się do wygranej. Każde porozumienie ciągnęłoby za sobą jednak pewne decyzje, ktoś musiałby z czegoś zrezygnować. Nie wszyscy mogą być prezesami, bo ten jest tylko jeden, ale reszta może pełnić inne, ważne funkcje.

To będzie chyba najtrudniejsze - dogadanie się w sprawie tego, kto ma pełnić tą najważniejszą funkcję.

- Jasne, dogadanie się musi na czymś polegać. Nie może być tak, że startujemy na to stanowisko w trójkę. Ktoś musi z czegoś zrezygnować i zadowolić się inną, ważną lub mniej ważną funkcją.

Zbigniew Boniek powiedział, że młodszy Roman Kosecki przy jego boku mógłby się czegoś nauczyć.

- Zawsze można się czegoś nauczyć przy bardziej doświadczonym koledze. Co oczywiście nie oznacza, że w młodszym wieku nie można sprawować danej funkcji. Zbigniew Boniek ma większe doświadczenie biznesowe, sprawował już przeróżne funkcje. Z kolei Roman Kosecki jest bardzo mocno zaangażowany w piłkarstwo młodzieżowe. Ich porozumienie mogłoby przynieść bardzo dużo.

I może dzięki tej współpracy pan Kosecki byłby jeszcze silniejszym kandydatem za cztery lata.

- Myślę, że pana rozumowanie idzie w dobrym kierunku.

Wojewódzkie związki mają w sumie 60 głosów i same mogłyby wybrać nowego prezesa. Po co więc dwóch kandydatów "z terenu"?

- Teoretycznie rzeczywiście mogłoby tak być, ale w praktyce wyszło inaczej. Ciężko mi to komentować. Na pewno byłoby łatwiej, gdyby spośród nas był tylko jeden kandydat. Trzeba spojrzeć na to wszystko szerzej. Chodzi nam o to, żeby związek funkcjonował na zdrowych zasadach, żeby za sprawą systematycznej i przejrzystej pracy zmienił się jego wizerunek.

Gdyby prezesem został Boniek, to wizerunek zmieniłby się z dnia na dzień...

- W tym wypadku rzeczywiście zmieniłoby się to radykalnie. Nie jest jednak tak, że nie musiałby on systematycznie pracować. Wraz z biegiem czasu musiałby nowy wizerunek podtrzymywać, a nawet jeszcze bardziej poprawiać.

Dobrze, a pan Potok? Niektórzy uważają, że to idealny wybór dla delegatów, którzy boją się i nie chcą radykalnych zmian.

- Zostawię to bez komentarza. Edward Potok jest moim kolegą i z mojej perspektywy prowadzi swój związek jak najbardziej prawidłowo. Na starcie ma takie same szanse jak każdy z kandydatów.

A to, że zgłosił się do wyborów tak późno?

- Wprowadziło to pewien element zamieszania. W pierwszej chwili, jeśli chodzi o szefów związków, kandydatami na stanowisko prezesa był pan Antkowiak i ja. Po kilku dniach pojawiła się trzecia osoba. Z punktu formalnego nie było wobec tego żadnych przeszkód.

Z perspektywy czasu żałuje pan, że nie udało się panu zebrać wymaganej ilości rekomendacji?

- Zawsze startuje się po to, żeby dotrzeć do upragnionego celu. Być może nie byłem aż tak do końca zdeterminowany. Nie udało się zebrać głosów i pozostał mały niedosyt. Nie mam jednak do nikogo pretensji, życie toczy się dalej. Teraz jestem jednym z delegatów i sam będę wybierał nowego prezesa.

Może ktoś obiecał panu rekomendację, a potem ostatecznie jej nie udzielił?

- A to się zdarzyło – i widzi pan – znalazł pan po części odpowiedź na pytanie, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Wyprzedzę kolejne pytanie - nie podam o kogo dokładnie chodzi.

Mówił pan, że działał samodzielnie i pewne rzeczy po prostu źle zorganizował.

- Działałem samodzielnie w tym sensie, że nie miałem poparcia związków, jak jest w przypadku pana Potoka. Sam powiedział, że do kandydowania zainspirowali go koledzy z Małopolski i Śląska. Jak zainspirowali, to pewnie organizacyjnie pomagali w zebraniu kolejnych poparć. Ja wszystko musiałem robić sam. Zabrakło niewiele.

Byłby pan lepszym prezesem, od kandydatów, którzy cały czas są w grze?

- Nie chcę podchodzić do tego w taki sposób. Moi koledzy zostali oficjalnymi kandydatami, ja byłem wtedy tylko kandydatem na kandydata. Wszelkie oceny, czy podołałbym temu wszystkiemu zostawie dla siebie. Chyba nie wyobraża pan sobie, że gdybym nie był przekonany do tego, że sobie poradzę, zaczynałbym w ogóle działania w tym kierunku.

Źródło artykułu: