Mateusz Michałek: Dlaczego pan Roman Kosecki jest najlepszym kandydatem na prezesa PZPN-u?
Zdzisław Łazarczyk:
Dlatego, że jest kandydatem z naszego związku (śmiech). Jest człowiekiem polskiej piłki.
Czyli nie było i nie ma nawet możliwości, żeby oddał pan głos na kogoś innego?
- Popieram swojego człowieka. Jako piłkarza, znam go jeszcze za czasów jego gry w Ursusie i Gwardii. Jako działacz, znajduje się w strukturach Mazowieckiego ZPN-u od pięciu lat. Obecnie jest wiceprezesem ds. szkolenia. Świetnie wywiązuje się ze swojej pracy. Znam go również jako założyciela szkółki piłkarskiej KOSA Konstancin, gdzie udało się mu wychować wielu wspaniałych chłopaków. Jego syn właśnie przed chwilą strzelił w Szczecinie brameczkę na 2:0... Cóż więcej mogę powiedzieć. Jest rozsądnym i poukładanym młodym człowiekiem.
Jakby mógł pan zdradzić coś więcej na temat jego działalności na stanowisku wiceprezesa ds. szkolenia pańskiego związku.
- Wiceprezesem jest od końca czerwca, więc nie jest to zbyt długi okres. Wcześniej był w Prezydium Zarządu. Roman zawsze dążył do zmian w systemie szkolenia najmłodszych. Pragnął, żeby dzieci do lat 13 nie brały udziału w "ligomanii". Żeby zamiast rozgrywek ligowych organizowane były turnieje dla dzieci. Z biegiem czasu doprowadzaliśmy do tego poszczególne roczniki. Oprócz tego poustawiał personalnie komórki Wydziału Szkolenia, choćby Komisje Futsalu, czy Piłki Kobiecej. W takim czasie zrobił naprawdę dużo. Oczywiście przy pomocy innych ludzi, ale sam jest bardzo w to zaangażowany.
Poparłby go pan, gdyby nie był z pańskiego związku i znałby pan tylko jego program wyborczy?
- Bardzo ciekawe pytanie... Szanuję go na równi ze Zbigniewem Bońkiem, jak i kolegami z wojewódzkich związków, ale po dłuższym zastanowieniu mimo wszystko postawiłbym na niego.
Do wyborów coraz bliżej. Wyobraża pan sobie, żeby pan Roman nie wygrał?
- Oczywiście, że tak. W tej stawce nie ma pewniaków. Chciałbym żeby wygrał i przy naszej pomocy do tego dąży, ale nie ma czegoś takiego, że między sobą mówimy, że Roman już na pewno będzie pierwszy.
Szanse na wygraną pańskiego faworyta były większe w czasie udzielania rekomendacji, czy obecnie?
- Poprzednio. Wraz z biegiem czasu troszeczkę się zmniejszyły, wszystko jest bardziej spłaszczone.
Z czego to wynika?
- Może z większej aktywności innych... Ale Roman też jest bardzo aktywny. Właśnie wróciliśmy z pięknego miasta, jakim są Kielce. Spotkaliśmy się tam z władzami samorządowymi i klubem.
Jak bardzo pomaga mu pan w kampanii?
- Nie jest tajemnicą, że dzwonię do kolegów z innych związków oraz klubów, czy się z nimi spotykam. Staram się ich przekonywać, ale nie kupczę stanowiskami. "Stary, jak poprzesz Romka to będziesz wiceprezesem" - czegoś takiego nie ma.
To jakie widzi pan plusy dla siebie i swojego związku, w razie zwycięstwa pana Koseckiego?
- Nie patrzę na to w taki sposób. Wszyscy muszą być stawiani na równi i postrzegani tak samo. Nie liczę na to, że dzięki temu otrzymamy więcej pieniędzy, czy inne profity. Owszem, jego wygrana by mi coś dała... Dałaby mi satysfakcję.
Od początku stoi pan murem za panem Kołtoniem. Inni kandydaci w ogóle prosili o poparcie?
- Kołtoniem!?
No tak, widzi pan spojrzałem na telewizor i z Koseckiego zrobiłem Kołtonia...
- Ale Romka Kołtonia też lubię. Wszystkie Romki to fajne chłopaki (śmiech).
Wracając do pytania, inni w ogóle się do pana zgłaszali?
- Oczywiście, wszyscy. Wykorzystaliśmy trzy rekomendacje, ale inni koledzy czują "bluesa" i wiedzą, że ostatecznego kandydata mamy tylko jednego. Nie oznacza to jednak, że z nikim nie rozmawiam. Dyskusje są wyważone i dyplomatyczne. Zresztą sam pan widzi, że cała kampania nie jest brudna, nikt nie obrzuca się niczym nawzajem.
Pańskim zdaniem, któryś z kandydatów jest w stanie wygrać samodzielnie w I turze?
- Nie sądzę, to byłoby bardzo trudne. Raczej nie ma takiej możliwości.
W takim razie jak pan patrzy na możliwość koalicji?
- Nie ukrywam, że Zbyszek Boniek rozmawiał z Romanem. Podobnie jak Stefan Antkowiak, a pan Potok będzie rozmawiał w najbliższym czasie. Na pewno przyjdzie czas, że ktoś odpadnie. Zostanie zwycięzca i trzeba będzie podzielić kilka intratnych stołków.
Pan Zbigniew Koźmiński mówił coś o porozumieniu Kosecki – Potok – Kręcina. To możliwe?
- Trzecie nazwisko absolutnie mnie nie przekonuje. Zdzisiek zachowuje się na tyle "elegancko", że nie wchodzi w rozmowy i wszystko traktuje bardziej żartobliwie. Ostatnio pytał, czy może liczyć na głosy. Powiedziałem, że nie. Odpowiedział: "No to cześć". Nie sądzę, żeby mogła powstać taka koalicja. Pozostałe nazwiska? Możliwe, ale nie jestem wyrocznią.
Wspomniał pan o rozmowach pana Koseckiego ze Zbigniewem Bońkiem...
- Nie znam szczegółów, bo w tym nie uczestniczyłem. Wiem tylko tyle, że każdy kto rozmawia z Romanem, chce być tym pierwszym, a jemu proponuje pozycję numer dwa. Raczej nie ma innych propozycji. Być może dlatego, że jest najmłodszy.
Nie chce się na to zgodzić?
- O to musiałby się pan już jego spytać. Na razie nie.
Myśli pan, że w ostatnich dniach ktoś wycofa się z wyborów?
- Pojawiają się różne kombinacje i przypuszczenia, że może Antkowiak... Inni mówią o Bońku. Wydaje mi się, że tak się nie stanie i w walce pozostanie cała piątka.
Na koniec, jeszcze o kandydaturze pańskiego faworyta. Wielu ma pretensje, że pan Roman kandyduje na prezesa PZPN-u mimo że jest posłem.
- Nie widzę w tym żadnych przeszkód. Grzegorz Lato i Antoni Piechniczek też byli senatorami. Roman się na mnie nie obrazi, on nie jest politykiem. Nie należy do Platformy Obywatelskiej, ani nie jest członkiem żadnej innej partii. Jest w klubie parlamentarnym PO. Zresztą powiedział, że jeśli wygra wybory – czego mu życzymy – to zrzeknie się mandatu. Nie pociągnąłby tego. Jeśli zwycięży, będzie musiał zakasać rękawy i zacząć ciężką pracę w związku, z czego doskonale zdaje sobie sprawę.