Damian Zbozień jak Petr Cech, ale kask kupił sam! (foto, wideo)

Damian Zbozień niedawno doznał pęknięcia podstawy czaszki. W meczu ze Śląskiem Wrocław zagrał w specjalnym kasku, który... Kupił za własne pieniądze!

Damian Zbozień w tym sezonie prezentuje się bardzo dobrze i jest chwalony praktycznie za każdy swój występ. W meczu z Widzewem Łódź piłkarz Piast Gliwice po starciu z Thomasem Phibelem upadł na ziemię i zalał się krwią. Pierwsza diagnoza brzmiała jak wyrok - wstrząśnienie mózgu i pęknięta podstawa czaszki. Piłkarza miała więc czekać około sześciotygodniowa przerwa w grze. Ku zaskoczeniu wszystkich Zbozień na boisku pojawił się już po trzech tygodniach. W meczu ze Śląskiem Wrocław zagrał w specjalnej masce.

Damian Zbozień jak Petr Cech
Damian Zbozień jak Petr Cech

- Mecz ze Śląskiem był dla nas bardzo ważny i styl się nie liczył. Wszyscy powtarzaliśmy sobie - nie ważne jak, ale trzeba do Gliwic przywieźć choćby punkt. Nie ukrywaliśmy przed meczem, że remis byłby dla nas dobrym rezultatem. Udało się zdobyć trzy i bardzo się z tego cieszymy - mówił piłkarz po meczu.

Wypożyczony z Legii Warszawa zawodnik wiedział, jakie dolegliwości po jego urazie mogą mu się przydarzyć w trakcie spotkania. Wówczas natychmiast miałby poprosić o zmianę. Na całe szczęście nic takiego się nie przydarzyło, a obrońca był jednym z najlepszych zawodników na boisku. Wpisał się nawet na listę strzelców. - Szczerze to średnio kojarzę tę sytuację jak strzeliłem. Trzeba iść do końca. Pobiegłem i nagle znalazłem się sam przed bramkarzem, uderzyłem na siłę i wpadło. Nie mogę tego analizować, bo nie bardzo kojarzę jak się to wszystko stało - wyjaśniał z uśmiechem na ustach.

Gol Zbozienia od 2:44

Gliwiczanie nie zagrali tak ofensywnie, jak w poprzednich meczach, ale tym razem nie popełnili głupich błędów i udało im się wywalczyć trzy punkty. Drużyna beniaminka już po pierwszej połowie prowadziła 2:1. - Było bardzo gorąco w szatni. Każdy się motywował, każdy krzyczał. Cały czas powtarzaliśmy, żeby to nie były puste słowa, że krzyczymy, a potem wychodzimy na boisko i w 46. minucie dostajemy bramkę - tak, jak to było z Ruchem Chorzów. Nie chcieliśmy tego powtórzyć. Myślę, że dobrze weszliśmy w drugą część spotkania, bo przetrzymaliśmy początek. Myślę, że Śląsk sobie nie mógł nic stworzyć. Później nas troszkę zepchnął, było kilka tych rzutów rożnych i to był taki moment kulminacyjny. Przetrwaliśmy go, dołożyliśmy trzeciego gola i zwyciężyliśmy na boisku mistrza Polski. To coś naprawdę fajnego dla nas, a myślę, że zapisze się to też w historii klubu - wyjaśniał piłkarz.

- Wysoki pressing i agresja to jest nasz styl. Tak gramy od początku sezonu. Mówiliśmy przed tym spotkaniem, że Śląsk przegrał tutaj z Zagłębiem Lubin. Jeśli oni byli w stanie zwyciężyć we Wrocławiu, to dlaczego nie my? Pokazaliśmy, że możemy grać w tym sezonie z każdym. Styl był tym razem gorszy, ale są trzy punkty. Dla beniaminka to jest coś niesamowicie ważnego, bo za parę miesięcy nikt nie będzie mówił o naszym stylu, ale o tym, ile mamy punktów. Nikt nas nie będzie chwalił, że pięknie graliśmy w Warszawie z Legią, bo o tym nie będzie się pamiętać - dodał.

Występ tego zawodnika przed meczem stał pod sporym znakiem zapytania. Jak się okazuje, on sam w pewnym momencie też zaczął się przejmować swoim zdrowiem. - Szczerze powiem, że jak czytałem te artykuły przed meczem, to troszeczkę się zacząłem stresować. Wiadomo, że prasa tak musiała pisać, bo dobrze się czyta takie kontrowersyjne rzeczy. Jakąś presję na trenera zaczęli wywierać i bałem się, że szkoleniowcy jeszcze zmienią zdanie. W głowie kłębiły mi się takie negatywne myśli, ale ja nic nie odczuwałem przez cały tydzień. To było na moją prośbę, to była moja decyzja. Cieszę się, że trenerzy się zgodzili, kupiłem ten kask i zagrałem na maksa. Nie pokazałem się jakoś super, ale strzeliłem bramkę i z tego się cieszę - skomentował.

Co warte podkreślenia, Damian Zbozień kask, dzięki któremu mógł w ogóle pojawić się na murawie, kupił za własne pieniądze! - Trzeba w siebie inwestować. Nie ukrywam, że bardzo mi zależało, żeby zagrać. Bez kasku nie było to w ogóle realne. Widziałem, że trenerzy nie chcieli, żebym grał. Powiedzieli, że to już jest koniec rundy. Ja się zacząłem kłócić, że jak koniec rundy, skoro diagnoza mówiła, że na dwa ostatnie mecze będę gotowy. Od razu pierwsze co, to wymyśliłem ten kask i sobie go zamówiłem w Internecie. Nie jest to duży koszt. Nie chciałem tym obciążać klubu, bo nie było sensu takie. Dzięki temu mogłem wystąpić. Nie ukrywam, że kocham to, co robię i bardzo się cieszę, że trenerzy się zgodzili na to - powiedział zawodnik, czym zszokował wszystkich słuchaczy.

- W tym kasku prawdopodobnie będę grał do końca stycznia. Doktor powiedział, że zrasta się kość przez trzy miesiące. Muszę grać do końca. Jest to mikropęknięcie, ale jest. Ten kask na pewno trochę łagodzi uderzenia, więc będę grał w nim do końca - podsumował.

Źródło artykułu: