Ostra i stanowcza reakcja Sandecji na słowa swojej byłej gwiazdy! Jeden z największych niewypałów transferowych?!

Kilka dni temu Filip Burkhardt w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl zaatakował Sandecję Nowy Sącz, swój były klub. Pierwszoligowiec za naszym pośrednictwem stanowczo odpowiedział "Buremu".

Po półtorarocznej przygodzie Filipa Burkhardta z Sandecją Nowy Sącz pozostały już już tylko wspomnienia i jak się okazuje - wzajemna niechęć i niesnaski.

Przypomnijmy, w listopadzie Filip Burkhardt wraz z Wojciechem Wilczyńskim za słabą postawę w rundzie jesiennej zostali karnie przesunięci do drużyny rezerw Sandecji Nowy Sącz. Zarząd klubu był mocno zdeterminowany i nie zamierzał anulować kary dwóm swoim zawodnikom. Jedynym rozwiązaniem było więc rozwiązanie kontraktu. W przypadku "Burego", tak też się stało. Szczegóły zakończenia umowy oraz przygotowanie dokumentów miało miejsce już 31 listopada, jednak ostateczne rozliczenia nastąpiły 15 grudnia 2012 roku. W tym miejscu wydawało się, że cała sprawa się kończy. "Bury' bowiem znalazł sobie nowy klub, a Sandecja rozpoczęła przygotowania do rundy wiosennej.

Nic jednak bardziej mylnego, bowiem w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Burkhardt zaatakował swojego niedawnego pracodawcę! - Ludzie sterujący Sandecją byli mało odpowiedzialni. Uważam, że Sandecja zasługuje na więcej. To naprawdę ciekawy klub, mający sporą rzeszą fajnych kibiców. Organizacyjnie jednak wszystko kuleje. Przypomina to jeźdźca bez głowy. Wygląda to tragicznie - powiedział piłkarz. Już te słowa w klubie z Nowego Sącza wywołały spore wzburzenie, a oliwy do ognia dolały kolejne komentarze urodzonego w Poznaniu zawodnika. - Człowiek ma prawo się denerwować, gdy od czterech miesięcy nie otrzymuje wynagrodzenia, w drodze dziecko, w dodatku jest 700 km od domu. Do tego ciągle byłem zwodzony. Rozumiem, że w dobie kryzysu Sandecja mogła mieć problemy finansowe. Co innego gdy człowiek codziennie jest oszukiwany. (...) Upominałem się o zaległości. Nie po to podpisywałem kontrakt, żeby grać tam za darmo. Jako piłkarz liczę, że będę wynagradzany za swoją pracę. Tak niestety nie było - wypalił piłkarz.

Działacze Sandecji za naszym pośrednictwem tę sprawę postanowili stanowczo skomentować. - Czytając takie wypowiedzi nasuwa się tylko jedno pytanie - dlaczego Filip Burkhardt tyle czasu spędził w Sandecji skoro twierdzi, że u nas wręcz robiono mu krzywdę? Warty przypomnienia jest fakt przedłużenia przez niego kontraktu z naszym klubem w lipcu ubiegłego roku. Gdyby rzeczywiście w Nowym Sączu było mu źle, to zapewne nie rozważałby nowej umowy tylko znalazł sobie innego pracodawcę. Wówczas nie mieliśmy zamiaru składać mu propozycji pozostania w klubie, jednak Jarosław Araszkiewicz bardzo mocno o to zabiegał. Szkoleniowiec zapewniał nas, że potrafi zmobilizować tego piłkarza oraz zrobi z niego lidera drużyny. Zaufaliśmy więc trenerowi, a Filip Burkhardt związał się z nami na kolejnych dwanaście miesięcy. To raczej nijak ma się do tego, o czym ten zawodnik rozmawiał z redaktorem Państwa portalu - grzmi prezes klubu, Andrzej Danek.

Pomocnik kontrakt z Sandecją podpisał 24 sierpnia 2011 roku, w okresie gdy szkoleniowcem drużyny był Mariusz Kuras. Przed sądecką publicznością zadebiutował już trzy dni później w spotkaniu z Wartą Poznań (przegranym 0:3). Ogółem koszulkę drużyny z Nowego Sącza założył w 38 meczach, strzelając w nich 5 bramek. Filip Burkhardt bliski odejścia z Sandecji był już latem tego roku. Wtedy jednak Jarosław Araszkiewicz zdecydował się przedłużyć z nim wygasający kontrakt. Smaczku całej sprawie dodaje to, że obaj panowie znali się od dawna.

- To nie jest tak, że Filip Burkhardt poczuł się w Sandecji oszukany, po czym przyszedł do zarządu z propozycją rozwiązania kontraktu. To my wezwaliśmy go na spotkanie, gdyż swoją postawą na boisku i brakiem zaangażowania sprowokował kibiców do ostrej krytyki, natomiast władze klubu zmusił do przeniesienia go w szeregi zespołu rezerw. Może po prostu zawodnik chce się teraz na nas odegrać, bo został pozbawiony możliwości występów w pierwszej lidze? Każdy ma prawo dać upust swoim frustracjom w wymyślony przez siebie sposób. Jednak szkoda, że na obiekt ataków wybrał nasz klub, który dał mu możliwość promocji własnej osoby na zapleczu ekstraklasy oraz zarabiania poważnych pieniędzy. Filip Burkhardt nie wykorzystał szansy, którą od nas otrzymał. Gdyby w pełni skorzystał ze swoich zdolności, dziś nie musiałby grać w II lidze, bo z tej klasy rozgrywkowej klub sobie znalazł, a występowałby w ekstraklasie. Na skutek braku zaangażowania znalazł się w sytuacji, w jakiej znalazł. Sam jest sobie winny - skomentował w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl wiceprezes Sandecji, Wiesław Leśniak.

W Nowym Sączu postanowili się także odnieść do związku piłkarza z Arką Gdynia. - Będąc graczem Sandecji wielokrotnie zapewniał o swoim przywiązaniu i miłości do Arki Gdynia, a jednocześnie wspominał o sprawach nieuregulowanych należności ze strony tego klubu. Dziwne to jest, ponieważ po zakończeniu przygody z Arką, kwestię niewypłaconych pieniędzy poruszał kilkukrotnie na łamach mediów, natomiast odchodząc z naszej drużyny wszystkie należne kwoty zostały mu wypłacone. Skoro wspaniały dla Filipa Burkhardta był klub rozstający się z nim w atmosferze długu, a będąca z nim w pełni rozliczona Sandecja jest jego zdaniem źle zarządzana, to ja naprawdę sam nie wiem, jak mam się do tego odnieść. Pan Burkhardt tym, co prezentował na boisku, zapracował sobie na miano jednego z największych niewypałów transferowych w naszej pierwszoligowej historii. Wypada dodać, iż był jednym z najlepiej opłacanych zawodników w Sandecji. Nigdy też nie było u nas sytuacji, kiedy nie płaciliśmy piłkarzom przez cztery kolejne miesiące, to po prostu nie jest prawda - stanowczo puentuje Danek.

Jedno jest pewno - "Bury" na pewno z chęcią do Nowego Sącza wracać nie będzie, a tam nikt chlebem i solą witać go też nie zamierza...

Źródło artykułu: