Marek Saganowski: Na Legii gra się do pierwszej bramki
Jedno skuteczne trafienie przesądziło o tym, że komplet punktów pozostał w Warszawie. Przy golu Jakuba Koseckiego asystował Marek Saganowski.
Kinga Popiołek
- To, co najważniejsze, to zrobiliśmy. Czasami tak będą wyglądały mecze, zwłaszcza w końcówce, ale ważne, że punktujemy - mówił po starciu z Lechią Marek Saganowski. - Musieliśmy dłużej grać piłką, utrzymywać się, grać atak pozycyjny. Ciężko było, bo obrońcy Lechii byli przy sobie i trudno nam było rozbujać obronę rywala. Na Legii gra się do pierwszej bramki. Byłem zaskoczony, że Lechia tak zaczęła grać: strasznie defensywnie. Nie mieli nic do stracenia, mogli tylko zyskać, a ustawili się i czekali na kontratak. W momencie, kiedy strzelimy pierwszą bramkę, wszystko się rozwiązuje. Poza tym kontrolowaliśmy mecz. Gdyby było 0:0 to pewnie byśmy coś z tych sytuacji wyciągnęli... Ważne jest to, że zapunktowaliśmy, bo nie było łatwo, zważywszy na to, że w czwartek graliśmy we Wrocławiu - dodał.Skromne, bo zaledwie jednobramkowe zwycięstwo, nie do końca usatysfakcjonowało obserwatorów, jak i trenera Urbana. Zwłaszcza fakt, że Legia objęła prowadzenie po kwadransie drugiej połowy. Szkoleniowiec stołecznej drużyny żartował nawet po meczu, że w tak nerwowych sytuacjach obawia się o to, czy doczeka wnuków. - Gdyby "Ljubo" strzelił w sytuacji z pierwszych minut, a potem jeszcze bodajże "Rado" wykorzystałby sytuację, to zupełnie inaczej by to wyglądało. Mielibyśmy więcej czasu na uporządkowanie wszystkiego na boisku - tłumaczył snajper z Łazienkowskiej 3.