Powinniśmy się cieszyć, jeśli ktoś z I ligi do nas zadzwoni - rozmowa z Pawłem Gielem, zawodnikiem Warty Poznań

Na cztery kolejki przed końcem Warta Poznań traci siedem punktów do bezpiecznego miejsca. - Pewność siebie to, według mnie, 80 procent sukcesu. No i nam tych 80 procent brakuje - mówi Paweł Giel.

Mateusz Michałek: Jak bardzo jest pan człowiekiem wierzącym? Bo jeśli się utrzymacie to będzie cud. 
Paweł Giel

Według siebie jestem osobą wierzącą, ale dla kogoś innego mogę już nie być. Cuda się zdarzają. Nadzieja umiera ostatnia.

Czyli nikt wprost nie stwierdził, że utrzymanie już przepadło?

- Ludzie dookoła o tym mówią i piszą, ale w szatni nic takiego nie padło. Będziemy dalej grać po to, by udowodnić wszystkim, że do czegoś się nadajemy.

A co pan na takie postawienie sprawy, że wasze utrzymanie byłoby większym wyczynem niż wyprzedzenie Legii przez Lecha?

- Wydaje mi się, że coś w tym jest. Nasza sytuacja jest bardzo ciężka, tracimy siedem punktów do bezpiecznej pozycji. Lech ma pięć „oczek” straty, ale jest w nieco większym gazie. Ale ja cały czas w nas wierzę.

Nie żałuje pan, że zdecydował się na przenosiny do Warty?

- Zawsze byłem bardzo ambitny i ta ambicja nie pozwalała mi na to, by siedzieć w Młodej Ekstraklasie w Bełchatowie i zgarniać nieco lepsze pieniążki. Chciałem grać i robiłem wszystko, by do tego dojść. Uznałem, że mam tyle lat, że muszę coś zrobić i tego nie żałuję.

To musi być jednak deprymujące, że przychodzi się do zespołu, któremu aż tak nie idzie.

- Nie tyle deprymujące, co dołujące. Wyniki są słabe, a większość spotkań przegrywamy w głowie. To jest nasz największy problem. Przegraliśmy kilka meczów, które naprawdę mogliśmy wygrać i stąd zjazd w dół. Każda kolejna porażka sprawia, że czujesz się coraz mniej pewnie. A pewność to, według mnie, 80 procent sukcesu. No i nam tych 80 procent brakuje...

Jeszcze bardziej dołuje chyba fakt, że potraficie stwarzać sobie sytuacje, ale tracicie punkty przez nieskuteczność.

- Może w dwóch meczach brakowało nam klarownych sytuacji, ale w większości rzeczywiście je stwarzamy. Po prostu coś się w nas zacięło. Widocznie mamy w głowach tyle pierdoł, że jak wychodzimy na mecz, to nie potrafimy wykorzystać najprostszych okazji. Gdybyśmy strzelili wszystko co powinniśmy strzelić, to spokojnie bylibyśmy w środku tabeli.

Na ile związał się pan zimą z Wartą? Bo ciężko znaleźć jakieś informacje.

- Na pół roku.

Myśli pan już co zrobi po zakończeniu sezonu?

- Na razie myślę tylko o tym, że jeśli mam się pożegnać z Wartą, to chcę to zrobić z honorem i podniesioną głową. Nawet jeśli spadniemy, to większość z nas ostatnimi meczami może pokazać, że nie przyszliśmy tutaj tylko po to, żeby odbębnić ligę. O tym, co dalej, będę myślał w czerwcu.

Dzwonił już ktoś do pana?

- Słyszałem, że są jakieś zapytania, ale osobiście nikt do mnie nie dzwonił. Mam spokojną głowę. Nie martwię się o swoją przyszłość, bo wydaje mi się, że sobie poradzę. Jestem na tyle pewny swoich umiejętności, że nie chcę teraz zaprzątać sobie tym głowy.

Ale jeśli już to chodziłoby o I ligę?

- Powiem szczerze, po tym co zaprezentowaliśmy na tę chwilę w Warcie, powinniśmy się cieszyć, jeśli ktokolwiek z I ligi do nas zadzwoni. Wyglądamy tak fatalnie, że każda oferta z tej ligi będzie przeze mnie i większość kolegów, którzy odejdą rozpatrywana z radością. Kocham grać w piłkę i nie przestanę tego robić, nawet jeśli będę musiał zrobić kolejny krok w tył. Oczywiście chciałbym grać w Ekstraklasie, a później wyjechać za granicę, ale zobaczymy jak to będzie wyglądać.

W najbliższej kolejce gracie z Sandecją. Jakieś zakłady z bratem Piotrem o to, kto wyjdzie z rywalizacji jako zwycięzca?

- Na razie się z tego śmiejemy, dzwonimy do siebie i wymieniamy opinie na Facebooku. Mamy z bratem swoje tajemnice i ich nie zdradzę, ale z pewnością jeden drugiemu chce pokazać postępy, jakie uczynił w ostatnim czasie. A nie spotkaliśmy się na boisku od półtora roku. Oczywiście ważniejsze od naszej rywalizacji jest dobro naszych drużyn.

Ale pewnie po takim meczu pojawią się jakieś uszczypliwe komentarze w kierunku przegranego?

- Nie ma co ukrywać. Jak nas znam to pewnie i po roku będziemy wyciągać jakieś zdarzenia z tego spotkania.

- Śledzi pan dokładniej losy GKS-u Bełchatów? O ile do niedawna utrzymanie wydawało się niemożliwe, to teraz wygląda to zupełnie inaczej.

- Jestem w kontakcie z braćmi Mak i paroma innymi chłopakami. Cieszę się z ich wyników, w końcu przebywałem tam kilkanaście miesięcy. Gdy odchodziłem nie działo się za dobrze, ale teraz podobno wiele się pozmieniało na lepsze. Zostały trzy kolejki i wierzę, że się utrzymają.

Komentarze (0)