Kucharski się wypowiada, ale to nie on rozdaje karty - rozmowa z Dariuszem Adamczukiem

- Zrobiła się z tego brazylijska telenowela. Robert doskonale sam da sobie radę - mówi Dariusz Adamczuk, wicemistrz olimpijski z Barcelony, były reprezentant Polski i mistrz Szkocji z Glasgow Rangers.

Mateusz Michałek: Cezary Kucharski w zasadzie rozwiał wątpliwości dotyczące przyszłości Roberta Lewandowskiego. Myśli pan, że "Lewy" rzeczywiście przejdzie do Bayernu, czy menedżer znowu coś kręci?
Dariusz Adamczuk:

To nie Kucharski rozdaje karty w tym rozdaniu. Cały czas wszystko zależy od włodarzy Borussii. Kontrakt Lewandowskiego jest ważny jeszcze przez najbliższy rok. Wtedy odszedłby za darmo, ale jednak przez najbliższych kilkanaście miesięcy występowałby jeszcze w Dortmundzie. W tym momencie wypowiadać się powinien klub, a nie menedżer piłkarza. Piłeczka jest po ich stronie, a jak wiemy, oficjalnych informacji jeszcze nie wydano.

Jak pan patrzył na te wszystkie, niekończące się doniesienia o Lewandowskim? Niektórym robiło się już niedobrze.

- Sami rozmawiamy teraz o Robercie i jego transferze... Niepotrzebnie to wszystko nakręcamy. Robert jest bardzo dobrym zawodnikiem i sam doskonale da sobie radę. Wszystkich newsów zrobiło się już za dużo, zresztą ta spirala cały czas się kręci.

Ale od początku nakręcał ją też sam Kucharski.

- Na pewno. Zrobiła się z tego brazylijska telenowela. Tyle spekulacji nie pojawia się na temat innych zawodników podobnej klasy do Roberta, czy nawet lepszych. On jednego dnia jest wysyłany do pewnego klubu, a następnego już do innego. To jest niepotrzebne i może zaszkodzić samemu Robertowi, który chociażby może stracić w oczach kibiców. Choć on sam oczywiście nic nie robi, nawet się od tego odcina, ale jego agent idzie w nieco innym kierunku.

Wspomniał pan o kibicach. Jak Robert odejdzie z Dortmundu to wszechobecna sympatia do Borussii w naszym kraju się zmniejszy?

- Jeśli Kuba i Łukasz tam zostaną, a pewnie będą mieć jakieś propozycje, to Borussia dalej będzie takim małym, "polskim" klubem. Chociaż jeżeli Robert faktycznie trafi do Bayernu, to część kibiców na pewno zacznie dopingować Bayernowi. W końcu lubimy zespoły, w których występują nasi rodacy.

Czyli zacznie się taka kolejna, kibicowska wojenka w stylu: Real – Barcelona?

- Może tak być, tak już mamy w naszym kraju. Co do Bayernu, to myślę, że w następnym sezonie znowu odjedzie Borussii. Może zatrzymać Ligę Mistrzów dla siebie na jakieś dwa, trzy sezony. Ich polityka transferowa robi wrażenie. Obecnie mają na ławce wybitnego trenera, a sięgają po megawybitnego. Bawarczycy mogą być poza zasięgiem. O zwycięstwie w ćwierćfinale czy półfinale LM decydują niuanse, zawsze może zdarzyć się słabsze spotkanie, ale z pewnością rok w rok będą zachodzić bardzo wysoko.

Jeśli chodzi o sobotni finał, to był pan zaskoczony, że obie ekipy nie czaiły się z tyłu i spotkanie było aż tak otwarte?

- Przede wszystkim, duża w tym zasługa Borussii, która przez pierwsze dwadzieścia minut grała bardzo fajnie. To był ten zespół z poprzednich spotkań LM. Po jakimś czasie Bayern się do tego dostosował. Nastąpiła wymiana ciosów, na co z pewnością czekali wszyscy kibice. Szkoda, że nie doszło do dogrywki, bo zobaczylibyśmy kolejne 30 minut emocjonującego widowiska.

W 89. minucie pewnie każdy Polak złapał się za głowę.

- Oglądałem mecz ze znajomymi i pobawiliśmy się w typowanie końcowego wyniku. Postawiłem na 1:1 i już praktycznie miałem kasę w ręku. Małą, bo małą, ale jednak (śmiech). W ostatniej minucie faktycznie złapałem się za głowę. W tym sezonie w obu spotkaniach ligowych między tymi zespołami padało właśnie 1:1. Patrząc też na poprzedni sezon można powiedzieć, że Borussia potrafiła z nimi grać. W zeszłorocznym finale Bayern stracił bramkę w ostatnich minutach, teraz zostało im to oddane.

Zakład został rozstrzygnięty?

- Tak, tak, ktoś obstawił 1:2.

Co zrobiło na panu największe wrażenie? Wiele osób rozpływa się nad występami bramkarzy obu drużyn.

- Poziom spotkania był szalenie wysoki, większość zawodników udźwignęła presję i się do tego dostosowała. Bramkarze wyłapywali niewyobrażalne piłki, a przy samych bramkach nie mieli nic do powiedzenia. Ale słowa uznania należą się wszystkim, łącznie z rezerwowymi. Przyjemnie się to oglądało.

Nie zawiódł pana Kuba Błaszczykowski, który z minuty na minutę wyglądał coraz gorzej?

- Kuba słynie z tego, że jedną akcją może przechylić szalę zwycięstwa. Ale umówmy się, Bayern odrobił lekcje i nie miał on tyle miejsca, co w innych meczach. W Monachium dobrze wiedzieli, kim są Kuba, czy Łukasz, którzy od dawna pokazywali się z jak najlepszej strony na prawej stronie boiska.

Należało się wyrzucenie z boiska za nadepnięcie Jerome'a Boatenga przez Lewandowskiego?

- Myślę, że Robert nie zrobił tego specjalnie. I dalej chcę tak myśleć...

Myśli pan, że będzie nam jeszcze kiedyś dane zobaczyć taki finał LM z trzema Polakami w jednym zespole?

- Będzie o to bardzo, bardzo ciężko. Naprawdę szkoda, że Borussia nie wygrała. Niee, myślę, że taki mecz już się nie zdarzy. Prędzej jakaś polska drużyna zagra w finale Ligi Europy. Wtedy będziemy mieć z siedmiu Polaków, bo co najmniej czterej to będą obcokrajowcy (śmiech).

To może w finale w Warszawie?

- Oby. Na razie to nie ten poziom, ale reforma, która zwiększy ilość spotkań i prestiż większości z nich, może w tym pomóc. Powoli możemy się zbliżać.

Źródło artykułu: