Artur Długosz: Wyczyniałeś cuda między słupkami w meczu ze Śląskiem Wrocław, ale czegoś jednak zabrakło, aby sprawić olbrzymią sensację i wyeliminować Śląsk Wrocław z Pucharu Polski.
Tomasz Wietecha: - Zabrakło mądrości, bo niczego innego więcej. Przy stanie 1:0 dla nas z minuty na minutę się cofaliśmy prawie pod naszą "piątkę" i doczekaliśmy się bramki. Trudno, przegrać z takim rywalem to nie jest jakiś wstyd. Po prostu jakaś lekcja dla nas. Chodzi o to, abyśmy wyciągali wnioski i żeby to się przekładało na rozgrywki ligowe. O to przede wszystkim się rozchodzi.
Tuż przed końcem regulaminowego czasu spotkania, w momencie w którym straciliście tego gola, było spore zamieszanie z Arturem Cebulą, któremu udzielana była pomoc medyczna. Już szykowana była zmiana za niego...
- Nawet nie wiem w którym momencie co się działo. Straciliśmy gola i już. Nie będziemy płakać z tego powodu. Fajna przygoda, chciałem też podziękować kibicom, którzy dopisali na tym spotkaniu. Chciałbym też zaapelować, aby na mecze ligowe też ich tylu przychodziło. Mnie akurat niesie doping. Nie wiem, jak chłopaków, ale na pewno też. Troszkę ludzi krzyknie, padnie bramka, coś się dzieje. To na pewno pomaga.
Na meczach ligowych tych widzów jest zdecydowanie mniej niż w takim spotkaniu ze Śląskiem...
- Nie wiem czym to jest spowodowane. Jest jak jest. Życzyłbym sobie, żebym jeszcze zagrał w lidze przy takich kibicach, jak w meczu ze Śląskiem. Mam nadzieję, że tak się stanie. To już leży w naszej kwestii, ale może wynik przyciągnie fanów? My się postaramy, a kibice... Nie od razu zbudujemy zespół na miarę jakichś wielkich wyników, ale chcemy, żeby powoli to wszystko zapaliło, poszło w dobrą stronę. Na pewno kibice nam w tym muszą pomóc.
Jak objęliście prowadzenie, była ta 73. minuta, to nie przeszło ci przez myśl spotkanie z Lechem Poznań z 2009 roku?
- Może troszeczkę, ale bez jakiejś podniety.
Kiedyś rozmawialiśmy w Lubinie, gdzie Zagłębie grało wówczas drugi mecz po otwarciu nowego stadionu. Mówiłeś, że chciałbyś doczekać spotkania w Stalowej Woli na takim obiekcie. Na razie powstała jedna trybuna...
- W tym tempie to mogę się już nie doczekać, ale bądźmy dobrej myśli. Jeżeli zdrowie pozwoli, to jeszcze trochę pogram i może akurat.
Dlaczego wy w pucharach gracie tak, jak w meczu ze Śląskiem - z pasją, polotem, a w lidze już troszeczkę inaczej?
- Nie wiem, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie...
Presja zdobywania punktów?
- Nie, presja nie. Myślę, że jeżeli ktoś ma kłopoty z presją, to bardziej taki rywal jak Śląsk Wrocław powinien działać paraliżująco. Naprawdę nie wiem dlaczego tak jest. Rozmawiamy o tym w szatni, ale takie rzeczy robimy w lidze, że strach się bać. Może akurat teraz to pójdzie w dobrym kierunku. Przygoda w Pucharze Polski się skończyła - trudno i szkoda, bo każdy by chciał, aby trwała jak najdłużej, ale jedziemy dalej. Przed nami mecz w środę ze Stalą Mielec. Może kibice zapamiętają, że ze Śląskiem fajnie zagraliśmy i też przyjdą. Będziemy się starać, a jak to wyjdzie, to zobaczymy. To jest tylko sport. My się na pewno postaramy.
Po takim meczu nie żal, że tych lat nie masz z dziesięć mniej? Może pojawiłaby się jakaś oferta transferu.
- (śmiech) Nie, teraz są w cenie młodzieżowcy. Jest jak jest, nie narzekam. Jestem u siebie.
Cieszy cie chyba powrót do Stali?
- Cieszy. Trzy i pół roku... Męczyło mnie to wszystko poza Stalową Wolą. Nie ma co jednak narzekać, głowa do góry. Grałem tam, teraz jestem tu...
Kibice o tobie pamiętają i dalej szanują.
- Bardzo mnie to cieszy, że jest skandowane moje nazwisko. Mam na pewno swoich przeciwników, ale tak jest wszędzie, prawda? Każdy jest tak dobry, jak twój ostatni mecz. Ja teraz puściłem trzy gole, ale myślę, że fani mi wybaczą.