Kibice niebiesko-czarnych czekali na takie zwycięstwo więc przeszło 19 lat, ale tak naprawdę w tym czasie Zawisza rozegrał raptem 16 spotkań w ekstraklasie. Niemniej jednak 14 września 2013 roku to historyczna data dla bydgoskiego klubu.
W spotkaniu z Cracovią trener Ryszard Tarasiewicz miał grać o posadę w Zawiszy. Po 6 kolejkach beniaminek zamykał bowiem tabelę T-Mobile Ekstraklasy i był jedyną ekipą bez zwycięstwa w niej.
Po końcowym gwizdku wrocławski szkoleniowiec mógł zatem odetchnąć z ulgą. Tym bardziej, że na dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania mógł mieć duszę na ramieniu. Dokładnie o godzinie 13:30 jadąc na stadion Zawiszy, zobaczyliśmy go, gdy wychodził z jednego z bydgoskich kościołów...
- To nie ma wiele wspólnego ze zwyczajem przedmeczowym. Wiedziałem, że w niedzielę nie będę mógł pójść do kościoła, więc chciałem pójść w sobotę. Nie jest tak że przed każdym meczem specjalnie chodzę do świątyni - tłumaczy SportoweFakty.pl trener Zawiszy.
- Ten kościół jest często zamknięty i nie można się w nim pomodlić między nabożeństwami, bo zdarzały się kradzieże i proboszcz woli dmuchać na zimne. Mieszkam niedaleko i nieraz chciałbym tam wstąpić, ale ze względu na powyższe ten kościół często jest zamknięty. Akurat kiedy teraz jechałem na stadion, tym razem ten kościół był otwarty i postanowiłem skorzystać z okazji. Szybko okazało się, dlaczego był otwarty, bo... trafiłem na pogrzeb. Pomyślałem sobie, żeby za cztery godziny nie było mojego pogrzebu - uśmiecha się Tarasiewicz i dodaje: - Nie uciekłem jednak, bo wszedłem do świątyni, żeby się pomodlić niezależnie od uroczystości. Czy to pomogło w zwycięstwie? Nie modliłem się o wygraną.