Leszek Ojrzyński znany jest z mocnego charakteru. Ten szkoleniowiec jeszcze nie tak dawno temu był w mediach głównym kandydatem do funkcji pierwszego trenera KGHM Zagłębia Lubin. - Nie było rozmów, to bardziej spekulacje w mediach słyszałem. Żadnej oficjalnej propozycji nie dostałem. Tak ta sprawa wyglądała. Wiem, że się dużo mówiło, pisało, ale to tyle - wyjaśnił Ojrzyński w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.
W Lubinie jest ostatnio bardzo niespokojnie. Grożono Denissowi Rakelsowi, rozbito samochód Michała Gliwy. Ucierpiał także Robert Jeż. - Ciężko było przewidzieć postawę Zagłębia. Mówiłem chłopakom, że są dwa wyjścia - albo Zagłębie wyjdzie bardzo zdeterminowane na boisko i to im pomoże, albo wyjdą sparaliżowani, bo taka sytuacja do miłych na pewno nie należy. Pokazali tą pierwszą twarz, gdyż wyszli zmobilizowani. Nie ma co jednak ukrywać, my im w tym też pomogliśmy w tym, jak to dalej wszystko się potoczyło. Zostawmy to już jednak. To jest problem Zagłębia, chociaż może nie do końca. Nie można takich rzeczy tolerować, że ktoś używa przemocy - zaznaczył Ojrzyński, który z prowadzonym przez siebie Podbeskidziem Bielsko-Biała przegrał w Lubinie 2:3.
- Ja nie znam tak dokładnie sprawy, za co to było. Wiem tylko, że tego dnia była Barbórka. W tym regionie może trochę alkoholu się polało i gdzieś się piłkarze znaleźli... Nie mam pojęcia, nie będę się rozwodził na ten temat, bo nie znam szczegółów. Wiem tylko, że takie coś miało miejsce i wiedzieliśmy o tym, że na pewno ci zawodnicy z nami nie wystąpią. Wyszli inni wygrali - odniósł się Ojrzyński do lubińskiego "polowania na czarownice".