Korona rozgrywała dobry mecz i wydawało się, że po golach rezerwowych Jacka Kiełba i Piotra Gawęckiego nic już nie jest w stanie odebrać jej trzech punktów. A jednak. Były gracz kieleckiej drużyny, Iljan Micanski oraz Michał Stasiak wykorzystali gapiostwo żółto-czerwonej defensywy i goście rzutem na taśmę wywieźli z Kielc remis.
- Dla każdego z nas jest to bardzo przykre. Podział punktów traktujemy jak porażkę, bo inaczej się nie da, kiedy nie wygrywa się, prowadząc 2:0 w 90. minucie. Nie mieliśmy prawa wypuścić tego zwycięstwa z rąk, a tak, niestety zrobiliśmy. Bardzo mnie to boli - powiedział zaraz po meczu z lubinianami nieco podłamany Cierzniak, po czym dodał: - Zagłębie w pierwszej połowie też mogło rozstrzygnąć losy meczu na własną korzyść, ponieważ miało kilka dobrych sytuacji.
Mogło, ale nie rozstrzygnęło i to głównie dzięki fantastycznej dyspozycji bramkarza zespołu prowadzonego przez Włodzimierza Gąsiora. Cierzniak kilka razy popisał się świetnymi interwencjami i gdyby nie on, rywal pewnie zdobyłby bramki o wiele wcześniej. - To i tak nie ma znaczenia, bo nie wygraliśmy, a liczy się tylko efekt końcowy całego zespołu - skwitował krótko 25-letni zawodnik, który długo nie podnosił się z murawy po końcowym gwizdku arbitra. - Aż łzy mi napłynęły do oczu. Ja każdy mecz Korony tak przeżywam, dla mnie każde spotkanie jest jak o życie, bo postawiłem sobie jasny cel - awans i każda strata punktów jest bolesna, a już szczególnie taka. Na pewno będzie to bolało jeszcze przez kilka dni.
Olbrzymie zaangażowanie Cierznika doceniają kieleccy kibice, którzy dwukrotnie skandowali jego nazwisko w czasie meczu z Zagłębiem. - Widząc takich kibiców, nie możemy zawodzić. Dopingują nas fantastycznie. Bardzo nam to pomaga. Jeszcze raz chylę czoło przed naszymi kibicami i dziękuję za ten wspaniały doping. Szkoda tylko, że nie udało się dla nich wygrać, choć było tak blisko... - zakończył Radosław Cierzniak.