Sławomir Cienciała wspólnie z bramkarzem Lechii Gdańsk Mateuszem Bąkiem oraz byłym graczem Arki Gdynia Bułgarem Ljubomirem Lubenovem rok temu trafili do bułgarskiego klubu Etyr Wielkie Tyrnowo. Swój półroczny pobyt wspomina tam jako istne piekło na ziemi:
- Takie rzeczy jak naszą wyprawę do Bułgarii ogląda się na co dzień już chyba tylko w National Geographic albo na innych kanałach dokumentalnych. Prezesa klubu widziałem tam na oczy może ze trzy razy. A gdy już się pojawiał w klubie, to groził tylko palcem. Zawsze chodził w obstawie masywnie zbudowanych panów. Nie warto było z nimi zadzierać (śmiech - przyp red.). Dlatego razem z Mateuszem Bąkiem zaniechaliśmy jakichkolwiek prób odzyskania zaległych pieniędzy z kontraktu. Sporo na tym wyjeździe straciłem. Zarówno życiowo, jak i finansowo. (Cienciała za cały okres pobytu w w Bułgarii otrzymał tylko ok. 2 tys. euro - przyp. red) Czasu już niestety nie cofnę, pewne rzeczy się rozmyły przez jedną, błędną decyzję.
Obrońca Arki żałuje, że rok temu nie zdecydował się na alternatywną propozycję z Gdyni: - Bardzo tego żałuję. Każdy staje jednak czasami w życiu przed dylematem. Ja nikomu nie życzę takich wyborów. To zawsze trudna sprawa wybierać między jednym, a drugim. Wydawało się, że oferta z Etyru będzie strzałem w dziesiątkę. Ludzie opowiadali, jak tam jest cudownie i wspaniale. Wymyślali niestworzone rzeczy o bułgarskim ligowcu i życiu w Bułgarii. Poza tym to była ekstraklasa, a Arka grała tylko w I lidze polskiej.
Cienciała zauważa, że pomimo tego, że infrastruktura i stadiony są w Bułgarii rodem z Polski lat 90-tych, gdzie boiska okalają głównie bieżnie, a niemal wszystko jest zbudowane z murszejącego betonu, to poziom sportowy klubów z czołówki bułgarskiej ekstraklasy jest wyższy niż w T-Mobile Ekstraklasie: - Przynajmniej to było plusem. Nie mogę narzekać na poziom sportowy tamtejszych rozgrywek. Czołowe kluby bułgarskie są bardzo silne. Łudogorec Razgrad pokazuje ostatnio w pucharach, że bułgarska czołówka to naprawdę wysoki poziom i pod względem piłkarskim, można było się tam sporo nauczyć.
Pochodzący ze Skoczowa prawy defensor Arki zapowiada nad morzem walkę do końca i prawdziwie góralski charakter. Kibice żółto-niebieskich mogą być pewni, że takich właśnie cech nie zabraknie w wykonaniu byłego już piłkarza Podbeskidzia Bielsko-Biała: - Pokazaliśmy kiedyś w Bielsku, że determinacją i wolą walki w I lidze można sporo zdziałać. Większość meczów jest tutaj siłowa, bardzo ciężka i na tzw. styk. Często zamiast technicznej finezji trzeba czasami siłowo coś zagrać, kogoś przepchnąć w polu karnym. Tego nie może zabraknąć w naszej grze.
Piłkarz Arki nie obawia się gry pod presją i stara się porównać potencjał klubu z Gdyni do ówczesnego Podbeskidzia. Cienciała chciałby nad morzem powtórzyć awans do ekstraklasy, co udało mu się będąc w Bielsku-Białej:
- Presja na pewno przyjdzie, ale trzeba sobie z tym poradzić. Gdynia chce awansować i to się czuje w całym mieście. Drużyna musi być świadoma, że będzie duże ciśnienie w każdym spotkaniu. Jeśli porównać drużyny Arki i ówczesnego Podbeskidzia to są to drużyny wyrównane. Tu i tu jest spora rywalizacja, mobilizacja i trzeba walczyć o awans. Osobiście muszę wykorzystać swoją drugą szansę, no a przede wszystkim trzeba zrobić ten awans dla kibiców Arki i mieszkańców Gdyni. Balonik jest nadmuchany do granic możliwości. Jeśli pęknie z hukiem, to nie będzie miło. Dlatego musimy awansować do T-Mobile Ekstraklasy!