"Guła" to jedyny gracz Wisły, który w ostatnich meczach z Miedziowymi potrafił trafić do ich siatki. W grudniu 2012 roku pokonał Michała Gliwę strzałem z rzutu karnego, a w październiku 2013 roku uderzeniem z rzutu wolnego.
- Kiedy to było (śmiech). W jesiennym meczu zdecydowanie pomógł mi bramkarz Zagłębia Lubin i piłka szczęśliwie wpadła do jego bramki. Najważniejszy był jednak wynik końcowy, bo wygraliśmy. Myślę jednak, że teraz czeka nas całkiem inne spotkanie. Musimy się nastawić naprawdę na ciężki mecz. Po grze i wynikach Zagłębia widać rękę trenera Lenczyka. Jego praca przynosi efekt - mówi Garguła, który pracował z Orestem Lenczykiem w latach 2005-2008 w GKS-ie Bełchatów.
Mówi się, że doświadczony szkoleniowiec znów chciałby mieć w swoim zespole Gargułę, któremu z końcem czerwca wygasa kontrakt z Wisłą. Ile w tym prawdy? - Coś tam jest... Ale to nie jest teraz istotne. Dla mnie liczy się teraz tylko poniedziałkowy mecz. Zagłębie ma nóż na gardle, a to tego zaczęło punktować - z takimi rywalami gra się bardzo trudno, ale i my mamy coś do udowodnienia, bo przegraliśmy dwa mecze u siebie z rzędu, co wcześniej nie miało miejsca.
W czterech ostatnich meczach Biała Gwiazda zdobyła tylko dwa punkty. Krakowianie złapali zadyszkę w momencie, gdy praktycznie zapewnili sobie miejsce w pierwszej "8". - To nie jest tak, że zadowalamy się miejscem w "8". Owszem, taki był cel na początku sezonu, bo przed startem rozgrywek Wisłę skazywano na walkę o utrzymanie. Jeśli zdrowie nam dopisze i skład się ustabilizuje, to po podziale na grupy wszystko jest możliwe. Po tej kolejce możemy wrócić na pozycję wicelidera? Nie ma co gdybać. Przecież teraz przegraliśmy dwa mecze u siebie, a gdybyśmy je wygrali, mielibyśmy sześć punktów więcej. Nie chcę się denerwować... - kończy Garguła.