Trenerze, czy Ci nie żal?

Ryszard Wieczorek od kilku lat szuka swojego miejsca w szkoleniowym światku, wszędzie z marnym skutkiem. Wzorujący się na myśli Leo Beenhakkera, póki co mógłby najwyżej na polecenie Holendra rozstawiać pachołki na murawie podczas zajęć treningowych. Opiekun Odry (z którą pracował już kilka lat temu) jest mistrzem zrażania do siebie środowisk piłkarskich klubów, w których bywał zatrudniony.

Z Kielc wyleciał z hukiem. Najpierw przegrał finał Pucharu Polski (0:2 z Groclinem Grodzisk Wielkopolski na stadionie w Bełchatowie), potem spuścił Koronę w szare strefy środka tabeli, w międzyczasie zniechęcając do siebie działaczy, kibiców, dziennikarzy a nawet samych piłkarzy. Gdy zwolniono go z funkcji trenera, nie krył rozczarowania. - Nie pozwolono mi dokończyć mojej pracy, ale muszę się z tym losem pogodzić - mówił.

Otrzymał za to nową propozycję. W Zabrzu przywitano go z otwartymi rękoma, ofiarowano kilka lat na zbudowanie silnego zespołu, co szkoleniowiec nie omieszkał zniweczyć. Fakt, "dostarczył” reprezentacji narodowej kilku zawodników (Tomasza Zahorskiego, czy Michała Pazdana), ale stworzyć zgranego kolektywu już nie potrafił. Podobnie jak w Kielcach, pozostawił natomiast za sobą wielu wrogów. Zwłaszcza kibice mieli go dość i w końcu udało im się wyprosić, tzn. wykrzyczeć na trybunach jego dymisję.

W Koronie Wieczorek atmosferę popsuł doszczętnie. Do pierwszej "jedenastki” wystawiał regularnie tych samych zawodników, bez względu na to, w jakiej dyspozycji aktualnie się znajdowali. Najlepszym tego przykładem był Grzegorz Bonin, regularnie lansowany przez trenera Wieczorka. Szkoleniowiec nie miał jednak w sobie na tyle silnego autorytetu, by umieć utrzymać piłkarzy w ryzach. Na zgrupowaniach przedmeczowych pozwalali sobie oni na różne wysokoprocentowe szaleństwa, a później przegrywali kluczowe mecze. – Każdy robił, co chciał, ale na szczęście od tamtej pory wiele się zmieniło – mówi jeden z zawodników Korony, chcąc zachować pełną anonimowość.

Szkoleniowiec popełniał w swojej pracy mnóstwo błędów, do których rzadko umiał się przyznać. Na konferencjach prasowych niemal zawsze wychodziły z jego ust te same slogany: "nie mieliśmy szczęścia”, czy "zabrakło chciejstwa”. W najgorszym przypadku Wieczorek zwalał winę na stan murawy, która uniemożliwiała jego zespołowi przeprowadzanie składnych akcji. Notabene, łamał w Kielcach wszelkie zasady użytkowania boiska. Gdy zarządzający płytą pracownicy techniczni wyrażali zgodę na dwa wejścia na murawę drużyny w skali tygodnia, Wieczorek wyciągał z kieszeni swój własny grafik i robił tak, jak uważał za słuszne. Walnie przyczynił się do tego, że w całej Polsce śmiano się, że w Kielcach powstał najnowocześniejszy stadion piłkarski, ale z drugoligową murawą.

Po niedawnej dymisji Wieczorka z funkcji trenera Górnika (po prawie 15 miesiącach pracy) głośno zrobiło się od spekulacji, kto zajmie jego miejsce. Sponsor strategiczny, firma Allianz Polska, postanowiła sięgnąć po niezwykle utytułowanego, jak na nasze warunki, szkoleniowca - Henryka Kasperczyka. To świadczy jedynie o tym, jak poważnie traktuje się piłkę w Zabrzu. Ryszard Wieczorek nie potrafił wykorzystać kolejnej szansy na zrobienie sporej kariery, mimo że miał ku temu doskonałe warunki. Dziś jest opiekunem wodzisławskiej Odry, którą prowadził zanim zatrudniono go w Kielcach. Wieczorek mógł wypłynąć na szerokie wody, tymczasem dziś wraca do tego punktu, w którym był jeszcze kilka lat temu.

Komentarze (0)