Górnik Zabrze na zakończenie sezonu T-Mobile Ekstraklasy przegrał na własnym boisku z Lechią Gdańsk (0:2), bramki tracąc po rzutach karnych. Mecz mógł się podobać, nie brakowało okazji strzeleckich z obu stron i przy lepszej skuteczności wynik mógł być znacznie bardziej okazały.
[ad=rectangle]
Nie brakowało też walki, a momentami walki wręcz. Na własnej skórze przekonał się o tym Adam Danch, który mecz kończył z twarzą opuchniętą niczym choinkowa bombka. Jak się okazało podczas walki o piłkę obrońcę Górnika łokciem zdzielił Zaur Sadajew, a sędzia nawet tego nie zauważył.
Płakać nie zamierzał także kapitan Trójkolorowych, który nie prosząc nawet o pomoc medyków dograł mecz do samego końca, nie unikając pojedynków główkowych i walki o piłkę. - To nic... Taka jest piłka. Dostałem dość mocno z łokcia, bo nos sam by się nie złamał - gorzko żartował po końcowym gwizdku Danch, ocierając przy tym chusteczką broczącą z nosa krew.
Po raz kolejny mężnością i odpornością na ból obrońca Górnika wykazać musiał się jeszcze w szatni, gdzie "na żywca" nastawiano mu złamany nos. Uraz był na tyle poważny, że już kilkadziesiąt minut po zakończeniu spotkania na twarzy piłkarza pojawiła się duża opuchlizna, a ucierpiały także okolice oczodołu, gdzie pojawiła się potężna śliwa.
Sadajew uznał jednak swoją winę i po meczu przybił sobie z Danchem "piątkę". - To było przypadkowe zagranie, na pewno nie zrobił tego z premedytacją. Nie mam do nikogo żalu - zapewniał kapitan 14-krotnych mistrzów Polski.
[event_poll=27505]