Był to również mecz na przełamanie złej passy którejś z drużyn. ŁKS nie wygrał ligowego pojedynku od 12 września, kiedy to w 5. kolejce ekstraklasy pokonał Jagiellonię Białystok, zaś Ruch do tej pory w trwających rozgrywkach, nie zdobył na wyjeździe nawet bramki.
Przez pierwsze 25 minut tego pojedynku z boiska wiało nudą. Na murawie panował chaos, a żadna z drużyn nie potrafiła stworzyć sobie dogodnych okazji do strzelenia bramki. Odnotować można jedynie strzał z dystansu Pawła Drumlaka, który jednak o kilka metrów minął prawy słupek bramki Krzysztofa Pilarza.
Lekkie ożywienie gry mieliśmy dopiero w drugiej części pierwszej połowy. W 26. minucie zamieszanie pod bramką ŁKS-u i nieporadność obrońców, nie mogących skutecznie wybić piłki, mógł wykorzystać Rafał Grodzicki, ale po jego uderzeniu głową, piłka znalazła się nie w siatce bramki Bogusława Wyparły, ale na siatce, od jej zewnętrznej strony. W odpowiedzi, po kilkunastu sekundach, również głową strzelał najaktywniejszy w ŁKS-ie Adam Czerkas. Problemów z obroną nie miał jednak golkiper Ruchu. Okazję miał również młody Kamil Bartosiewicz, który otrzymał prostopadłe podanie przed pole karne rywali, ale minimalnie przegrał pojedynek biegowy z interweniującym na linii pola karnego Pilarzem.
W 29. minucie, tuż przed polem karnym ŁKS-u, ręką zagrał Marcin Adamski, a po rzucie wolnym, wykonywanym przez Tomasza Brzyskiego, piłka o centymetry minęła spojenie słupka z poprzeczką. Kilka minut później, najlepszą chyba okazję w tym spotkaniu mieli gospodarze. Grodzicki chciał zostawić piłkę, lecącą w pole karne Ruchu, swojemu bramkarzowi, jednak Pilarz się nie zorientował i przed szansą stanął Czerkas. Minął on Pilarza i strzelał "z zerowego kąta" na pustą bramkę. Niestety dla ŁKS-u, aby wpakować piłkę w tej sytuacji do siatki, potrzebny byłby gracz o technice reprezentantów Brazylii, a nie polski ligowy średniak, a że akcji nie zamykał żaden z partnerów, to zakończyła się ona jedynie głośnym "ehhh" na trybunach.
Tuż po przerwie Ruch zdobył swojego pierwszego wyjazdowego gola w tym sezonie, który, jak się później okazało, dał "Niebieskim" 3 punkty. Z najbliższej odległości Wyparłę pokonał Martin Fabus, który otrzymał precyzyjne podanie od Wojciecha Grzyba. Po stracie bramki ŁKS nie podniósł się do końca spotkania. W drugiej połowie podopieczni Marka Chojnackiego grali fatalnie, a szkoleniowiec na zmianę łapał się za głowę i rozkładał bezradnie ręce. Jak słusznie zauważył na pomeczowej konferencji prasowej: - Samą ambicją się w ekstraklasie nie da wygrywać. Potrzebne są jeszcze umiejętności, a tych nam brakuje. Chciałbym, aby ta runda się już zakończyła.
Końcówka meczu to czekanie na ostatni gwizdek Piotra Siedleckiego przez gości i bardzo nieporadna gra łodzian, którzy nie stworzyli w zasadzie żadnej sytuacji pod bramką rywali. Im bliżej było do końca spotkania, tym więcej na trybunach pojawiało się szyderczych komentarzy i wyrażania przez kibiców swojego zdania na temat właściciela drużyny - Daniela Goszczyńskiego. Kibicom trudno się dziwić, a piłkarzy po prostu nie było stać na więcej, gdyż jak powiedział trener, brakuje umiejętności. Ciekawe jedynie, czy Goszczyński powtórzyłby teraz słowa, jakie wypowiedział kilka miesięcy temu, że z zespołu odeszli "kopacze", a w ich miejsce przyszli piłkarze...
ŁKS Łódź - Ruch Chorzów 0:1 (0:0)
0:1 - Fabus 48'
Składy:
ŁKS: Wyparło, Adamski, Ognjanović, Marciniak, Kascelan, Drumlak (52' Vayer), Haliti, Biskup (80' Ostalczyk), Stachowiak, Bartosiewicz (59' Świątek), Czerkas.
Ruch: Pilarz, Grzyb, Grodzicki, Sadlok, Jakubowski, Zając, Scherfchen (87' Adamski), Baran, Balaz (74' Ćwielong), Brzyski (90+3' Sobiech), Fabus.
Żółte kartki: Kascelan (ŁKS) oraz Brzyski, Jakubowski, Grodzicki, Fabus (Ruch).
Sędzia: Piotr Siedlecki (Warszawa).
Widzów: 4000.