Ostre lanie w Limanowej. "Pozostaje przeprosić kibiców"

Limanovia Szubryt mocno obniżyła loty. Porażka 1:5 z Kotwicą Kołobrzeg była już trzecią z rzędu. Drużyna przyjezdna zaczyna łapać dobrą formę i zanotowała kolejne zwycięstwo.

Piłkarze znad morza pierwsze trzy punkty zgarnęli w 5. kolejce, gdy pokonali Błękitnych Stargard Szczeciński. Po pierwszej części przegrywali już 0:3, by wygrać 4:3. W szóstej serii drugoligowych zmagań beniaminek znów był bardzo skuteczny w ofensywie, a do tego tylko raz dał sobie strzelić bramkę.
[ad=rectangle]
Początek nie wskazywał na to, że losy spotkania potoczą się w taki sposób. Już w 3. minucie prowadzenie limanowianom dał Maciej Mysiak. - Mieliśmy mecz ustawiony, przeważaliśmy przez 20 minut i mieliśmy okazje na podwyższenie. Potem stało się coś nieprawdopodobnego. W dwie minuty straciliśmy dwa gole, wszystko się posypało - przyznał 30-letni obrońca.

Były zawodnik Floty Świnoujście, czy Pogoni Szczecin maczał też palce przy trzeciej bramce, która padła w 52. minucie, gdy sędzia odgwizdał problematyczny rzut karny. - Arbiter podjął skandaliczną decyzję. Przeciwnik stał ode mnie dwa metry wrzucił w pole karne, a ja wyraźnie trzymałem ręce z tyłu, przy sobie. Dostałem piłką w łokieć. Po stracie trzeciej bramki wszystkie nasze założenia legły w gruzach. Kotwica nas zmiażdżyła. Brak mi słów, jestem załamany. Mam już 30 lat, ale czegoś takiego w przygodzie z piłką nożną chyba jeszcze nie przeżyłem - podkreślił Mysiak.

Gospodarze tego spotkania byli po końcowym gwizdku mocno przybici. Miała na to wpływ nie tylko kiepska skuteczność, ale też gra w defensywie. - Bardzo ciężko pozbierać się po takim meczu. We wcześniejszych pięciu straciliśmy tylko dwa gole i to po stałych fragmentach gry. Nie jest to jakieś tanie tłumaczenie, ale mieliśmy problemy zdrowotne przez ostatnie dwa dni. Nie sądziłem, że aż tak przełoży się na wynik sportowy. Przegraliśmy to spotkanie przede wszystkim biegowo. W tym względzie odstawaliśmy o dwie klasy. Kuriozalna i mocno kontrowersyjna była sytuacja przy rzucie karnym, kiedy pan sędzia najpierw wskazał na rzut rożny, potem zmienił decyzję. Nie wiem czy to pod wpływem krzyków, czy innych impulsów. Nie było łatwo podnieść tak zdemolowany psychicznie i fizycznie zespół. Pozostaje przeprosić kibiców - powiedział trener Robert Kasperczyk.

W obozie Kotwicy, co nikogo nie może dziwić, panowała euforia. Zawodnicy zaprezentowali na boisku taniec radości, ale ich trener wypowiadał się w sposób dość wyważony. - Ktoś kto nie był na meczu i przeczyta tylko sam wynik, to pomyśli że była to tzw. demolka, ale rezultat jest mylący. Oczywiście cieszę się ze strzelenia pięciu bramek, ale mogło się to zupełnie inaczej ułożyć. Dostaliśmy na dzień dobry gola, na szczęście to my potem zaczęliśmy trafiać do siatki. Po trzeciej bramce na dobrą sprawę głowy zawodników Limanovii były już opuszczone, a moi gracze mieli dużo luzu - zauważył Wiesław Bańkosz.

Szkoleniowiec Kotwicy Kołobrzeg odbył sentymentalną podróż. W sezonie 2007/2008 wprowadził Limanovię do IV ligi. Do dziś jego osoba jest w Limanowej obdarzona dużym szacunkiem. - Miałem przyjemność pracować tu 1,5 roku. Drużyna była inna, bo stworzona z miejscowych. Dla mnie przyjazd tu był samą przyjemnością. Limanovia i jej środowisko są mi wciąż bliskie. Cały czas obserwuję jakie wyniki ten zespół osiąga - zapewnił Bańkosz.

Źródło artykułu: