Pogoń Szczecin rozstrzygnęła na swoją korzyść pojedynek z outsiderem bez większych problemów. Pomimo lekkich obaw przed meczem gospodarze udowodnili wyższość i wynik 3:0 był najniższą karą, jaką mogli wymierzyć Zawiszy Bydgoszcz. Przewaga mogła być wyższa, ale Andrzej Witan bronił kapitalnie, a i celowniki gospodarzy były rozregulowane. Nie zamienili na gola nawet rzutu karnego.
[ad=rectangle]
W 74. minucie Szymon Marciniak wskazał na 11. metr po bezsensownym faulu Samuela Araujo na Maksymilianie Rogalskim. Chętnych do wykonania rzutu karnego przybiegło wielu. Jako pierwszy piłkę w dłonie chwycił Patryk Małecki, co poparła szczecińska publiczność, która zaczęła skandować jego nazwisko. Po kontakcie wzrokowym z trenerem Dariuszem Wdowczykiem pomocnik musiał jednak odsunąć się w cień.
- Karnego chciał wykonać Marcin Robak, Łukasz Zwoliński i sam też chciałem strzelić. Podszedł "Zwolu" i miał ochotę na hat-tricka, a ten pomysł poparł trener. Zostawiłem więc piłkę - opowiadał Małecki, którego nie było nawet w trójce egzekutorów wyznaczonych przed pierwszym gwizdkiem. - Był Marcin, Adam Frączczak i ja - zdradził Zwoliński, który ostatecznie huknął wysoko ponad poprzeczką.
- Byłem najmłodszy i dlatego zapytałem kolegów, czy pozwolą mi strzelać. Chyba trochę ich zawiodłem, przez co mam mieszane uczucia po meczu. Wymagam od siebie więcej i skoro była szansa strzelić hat-tricka, to trzeba to wykorzystać. Trudno, trzeba o tym zapomnieć i cieszyć się z tego co jest - przyznał pechowiec.
Zamieszania z wyborem egzekutora rzutu karnego zdarzają się w futbolu kilkakrotnie w sezonie. Ograniczając się do samego Pomorza kibice pamiętają chociażby Janusza Surdykowskiego z Bytovii Bytów czy Krzysztofa Bodzionego z Floty Świnoujście. Duet ten pudłował w znacznie poważniejszych sytuacjach niż przy stanie 3:0. Charles Nwaogu z Arki Gdynia zabrał niegdyś piłkę wbrew protestom trenera Petra Nemca i kilka dni po tym zachowaniu i zmarnowanej szansie musiał opuścić klub.
[event_poll=28291]