Leszczyński dla SportoweFakty.pl: Chciałbym żebyśmy się utrzymali

Podopieczni Grzegorza Wesołowskiego przegrali ostatni mecz ligowy z wrocławskim Śląskiem. Wrocławianie pokonali ŁKS aż 3:0. Łodzianie na boisku na boisku dobrze prezentowali się do 30. minuty, kiedy to stracili pierwszą bramkę.

Sytuacja w tabeli zespołu z Łodzi jest coraz gorsza. Łodzianie zgromadzili na swoim koncie tylko trzynaście punktów. W ostatnim ligowym pojedynku ŁKS mierzył się we Wrocławiu z miejscowym Śląskiem. Wrocławianie, mimo że są beniaminkiem bardzo dobrze prezentują się w rozgrywkach ligowych. Faworyta łatwo było więc wskazać.

Tak jak wszyscy przypuszczali piłkarze Ryszarda Tarasiewicza odnieśli bezapelacyjne zwycięstwo. Na nie nie zanosiło się jednak do 30. minuty. Dopiero po pół godzinie gry łodzianie stracili pierwszą bramkę, która na dodatek padła w dziwnych okolicznościach. Sebastian Mila dośrodkowywał z rzutu różnego, piłka uderzona po ziemi przeleciała przez pole karne, na długim słupku akcję zamknął Piotr Celeban, który nie pilnowany przez nikogo spokojnie skierował futbolówkę do siatki. Co w tym czasie robimy obrońcy ŁKS-u pozostanie ich tajemnicą. Sam Mila przyznał: - Nie tak chciałem uderzyć tą piłkę.

Zdzisław Leszczyński, doświadczony defensor klubu z Łodzi przyznaje, że ta bramka podziała w demobilizujący sposób na ŁKS. - Do pewnego momentu ten mecz wyglądał na dosyć wyrównany. Potem padła kuriozalna bramka - mówi Leszczyński.

Po straconej bramce z zawodników ŁKS-u jakby uszło powietrze. Pierwszą połowę jeszcze dotrwali, ale w drugiej poczynania na boisku zupełne zdominowali wrocławianie. - Chcieliśmy zagrać tak, żeby to Śląsk musiał prowadzić grę, a my mieliśmy zagrać z kontry. Padła jednak ta kuriozalna bramka, gdzie cały zespół nie pokrył. Ten gol ustawił mecz, Śląsk grał z kontry i skończyło się jak się skończyło. Zagraliśmy później otwarcie. Wiadomo, że chcieliśmy doprowadzić do remisu, Śląsk chciał wygrać - wyjaśnia piłkarz ŁKS-u.

Wydawać by się mogło, że do drugiej części meczu łodzianie wyszli, jakby obawiali się rywali. - Nie było żadnej bojaźni. Chcieliśmy prowadzić grę natomiast to Śląsk nie pozwalał nam na to - wyjaśnia Leszczyński.

Druga odsłona gry miała jeden prosty scenariusz. Piłkarze Śląska spokojnie oczekiwali na rywali na własnej połowie. Tam odbierali piłkę gościom, po czym ruszali do niezwykle niebezpiecznych kontrataków. Tylko własnej nieskuteczności piłkarze WKS-u zawdzięczają to, że nie wygrali wyżej. - Jeżeli chce się wygrać, to trzeba atakować większą ilością zawodników. Tak to właśnie wyglądało. Do 30. minuty Śląsk generalnie nic nie zrobił. Ta bramka ustawiła wszystko. Śląsk rozwinął skrzydła i grał. Tak się to ostatecznie ułożyło jak się ułożyło - komentuje Zdzisław Leszczyński.

We wcześniejszej potyczce piłkarze ŁKS-u Łódź pokonali na wyjeździe Polonię Bytom. - W meczu ze Śląskiem zabrakło nam przede wszystkim determinacji, tego, co cechowało naszą grę w Bytomiu - ocenił doświadczony defensor Łódzkiego Klubu Sportowego.

W następnej kolejce, już w piątek łodzianie na własnym boisku podejmować będą Lechię Gdańsk. - Z każdym można wygrać i przegrać. Mam nadzieję, że z Lechią wygramy. Chciałbym, żebyśmy się utrzymali - zapowiada Leszczyński.

Leszczyński wierzy w utrzymanie swojego zespołu i nie popada w zły nastrój. Obrońca zapytany, co się stanie, gdy punktów potrzebnych do utrzymania będzie brakowało odpowiada z uśmiechem na ustach w żartobliwy sposób. - Mam nadzieję, że punkty kupimy na Allegro.pl, a gdy cena będzie zbyt wysoka, to sobie je dopiszemy - zażartował na koniec rozmowy Zdzisław Leszczyński.

Komentarze (0)