Krzysztof Kamiński rozkwitnie w "kraju kwitnącej wiśni"?

Bramkarz Ruchu Krzysztof Kamiński dość niespodziewanie przenosi się do Japonii. Jego przyjście do Chorzowa mało kto zauważył. Przy Cichej piłkarz mógł osiągnąć więcej. Dlaczego mu się to nie udało?

Michał Piegza
Michał Piegza
Gdy latem 2012 roku do drużyny wicemistrza Polski Ruchu Chorzów przychodził mało znany bramkarz Krzysztof Kamiński, mało kto wierzył, że w ciągu niespełna roku stanie się podstawowym zawodnikiem Niebieskich. Konkurencję miał dużą. Matko Perdijić i Michal Pesković nie zamierzali łatwo rezygnować ze swojej pozycji w klubie.

Wisła Płock odskocznią do ekstraklasy

Na Cichą Kamiński przyszedł z polecenia byłego zawodnika Niebieskich Ariela Jakubowskiego, który z "Kamykiem" występował w Wiśle Płock. Wcześniej golkiper urodzony w Nowym Dworze Mazowieckim bronił barw KS Łomianki, Narwi Ostrołęka i Pogoni Siedlce. Jednak to w zespole Nafciarzy dał się poznać z dobrej strony na wyższym szczeblu rozgrywek. Z Wisłą wywalczył awans do I ligi, ale rok później z zespołem z Płocka spadł do II ligi i przeszedł do Ruchu.
Na debiut czekał do kwietnia 2013 roku. W spotkaniu półfinału Pucharu Polski z Legią Warszawa nie dał się pokonać i w nagrodę zagrał w kolejnym starciu z GKS Bełchatów, które chorzowianie wygrali na wyjeździe 3:0. W rewanżu z Wojskowymi przy Łazienkowskiej zasłynął z obrony rzutu karnego wykonywanego przez Miroslava Radovicia, ale Ruchu nie uchronił od porażki.

Pierwsze przeszkody

Do 27. kolejki Kamiński występował w składzie Niebieskich, ale jego występy nie były już tak dobre jak wcześniej. Zawodnikowi zarzucano, że mimo świetnej gry na linii, nie prezentuje się zbyt pewnie na przedpolu, a i jego współpraca z obrońcami pozostawia często wiele do życzenia. "Kamyk" miejsce w składzie stracił, gdy w czterech meczach ligowych dał się pokonać aż jedenastokrotnie. Między słupki wrócił Michal Pesković, który po sezonie odszedł z Ruchu.

W nowych rozgrywkach Kamiński znowu stanął w bramce chorzowian, ale ponownie brakowało mu tego, czym imponował w pierwszych spotkaniach. Ruch tracił gole, często były to uderzenia życia rywali, jak chociażby Deleu w pojedynku z Lechią. Trudno stwierdzić czy przy tych strzałach Kamiński mógł zrobić więcej.
Na linii Krzysztof Kamiński radzi sobie bardzo dobrze Na linii Krzysztof Kamiński radzi sobie bardzo dobrze
Sądny dzień w Białymstoku

Sądnym dniem dla Kamińskiego, ale także dla ówczesnego trenera Ruchu Jacka Zielińskiego był mecz w Białymstoku z Jagiellonią, który chorzowianie przegrali 0:6. Była to prawdziwa klęska, a zarazem kompromitacja i najwyższa porażka Niebieskich od lat. Kamiński wprawdzie uratował Ruch od wyższej przegranej, ale widać było wyraźnie, że jego współpraca z linią obrony znowu nie jest taka, jaka być powinna.

Nowy trener Jan Kocian dał Kamińskiemu odpocząć. Do bramki niespodziewanie wszedł Michał Buchalik i niemal do końca sezonu grał pewnie. Miejsce między słupkami stracił dopiero wówczas, gdy okazało się, że jest blisko przejścia do Wisły Kraków. Kamiński ponownie został pierwszym golkiperem Niebieskich. Do bramki wrócił w... Warszawie w meczu z Legią, który Ruch wygrał 2:0. W kolejnym spotkaniu w Poznaniu z Lechem dał się pokonać cztery razy, ale po bezbramkowym remisie z Pogonią Szczecin, wraz z resztą zespołu, mógł się cieszyć z brązowego medalu mistrzostw Polski.

Gra w Japonii będzie odskocznią w karierze Krzysztofa Kamińskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×