Siedlce
Artur Boruc urodził się 20 lutego 1980 roku w Siedlcach. Pierwsze kroki w bramkarskim fachu stawiał w tamtejszej Pogoni, na której trening w 1989 roku przyprowadził go starszy brat - Robert. Na pierwsze sukcesy nie musiał długo czekać. W 1993 roku juniorska drużyna Pogoni Siedlce z Borucem w składzie zajęła drugie miejsce w turnieju Dana Cup.
W seniorskiej kadrze Pogoni zadebiutował w meczu z Orlętami Łuków w sezonie 1995/96, by ponad dwa lata później zdobyć z tymże zespołem Wojewódzki Puchar Polski. Zarówno grę w latach młodzieńczych, jak i samo rodzinne miasto zawsze wspomina z sentymentem. Na pytanie co by chciał robić w życiu, gdyby nie został piłkarzem, odpowiadał: pił piwo z kolegami w Siedlcach. A gdzie najchętniej odpoczywa? Oczywiście w Siedlcach. Pewnie nie spodziewał się, że jego ukochane miasto stanie się w przyszłości sławne z jego powodu, bo swoją popularnością Boruc przyćmił nawet tuzów polskiej sceny aktorskiej - Rafała i Marcina Mroczków.
Legia Warszawa
Boruc występując z powodzeniem w reprezentacjach U-17, U-18 i U-19 znalazł się w 1998 roku w kadrze na sparingowy mecz z Legią Warszawa. Dzięki swojej solidnej grze został zauważony przez stołecznych działaczy i zaproszony na obóz szkoleniowy Legii do słonecznej Italii. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Pomimo początkowo dużej konkurencji w bramce stołecznego klubu, jak i krótkiego epizodu w Dolcanie Ząbki, Artur stanął między słupkami jako nr 1 w 2002 roku zastępując kontuzjowanego wówczas Radostina Stanewa. Ten rok był dla legionistów niezwykle szczęśliwy, bo po długich
i chudych latach udało im się wywalczyć mistrzostwo Polski.
W następnym sezonie Boruc nie miał już przeciwników w bramce. Dzięki swojej spontaniczności i charyzmie stał się ulubieńcem warszawiaków. Widocznie kibicom Legii bardziej sympatyczny wydaje się chłopak w bramkarskim dresie, niż poważni panowie w garniturach z telewizji.
Reprezentacja
Niewątpliwy talent Boruca nie mógł zostać niezauważony przez ówczesnego selekcjonera reprezentacji Polski - Pawła Janasa. Jego debiut w kadrze narodowej nastąpił 28 kwietnia 2004 roku podczas meczu towarzyskiego z Irlandią. Gdy wybronił rzut karny w swoim pierwszym meczu, w którym bronił od pierwszego gwizdka sędziego, stało się jasne,
że Jerzemu Dudkowi rośnie poważna konkurencja.
Niektórzy byli zszokowani składem kadry na mistrzostwa świata w Niemczach, w którym zabrakło właśnie Dudka, a Boruc stał się "golkiperem number one". Jednakże same mistrzostwa pokazały, że Janas dokonał w tym przypadku dobrego wyboru, tylko w tym przypadku. W ekipie biało-czerwonych Boruc był najjaśniejszą, jeśli nie jedyną, gwiazdą podczas mundialu. W pamiętnym meczu z gospodarzami, mającym się skończyć dla Polaków równie dobrze, jak bitwa pod Cedynią i Grunwaldem, Boruc walczył z niemiecką nawałnicą praktycznie w pojedynkę i tylko przez swego rodzaju nieporozumienie, jakim była tego dnia gra Dariusza Dudki, w doliczonym czasie gry wbił Polakom gola Olivier Neuville.
Po nieudanym mundialu nastała era Leo Beenhakkera, który przyniósł do stęchłej wówczas atmosfery w kadrze powiew holenderskiej świeżości. Pomimo ostrej rywalizacji na pozycji bramkarza, gdyż w wysokiej formie byli wówczas Łukasz Fabiański i Tomasz Kuszczak, nikt nadal nie miał wątpliwości, że najpewniejszym punktem kadry jest właśnie Boruc i to na nim można było zawsze polegać, jak na rycerzu Zawiszy, bynajmniej Arturze Zawiszy.
Celtic
Kolejnym etapem jego rozwoju piłkarskiej kariery było szkockie Glasgow, gdzie w lipcu 2005 roku trafił do klubu z Celtic Park. Dzięki swoje fenomenalnej postawie od razu zyskał licznych sympatyków wśród kibiców The Bhoys. Po kilku miesiącach Celtic wykupił Boruca, który w pełni zasłużenie zyskał przydomek "Król Artur". Od 2006 roku nieprzerwanie Celtic Glasgow rządzi w Szkocji i duży wkład w to pasmo sukcesów ma właśnie Polak, będący bezsprzecznie najlepszym bramkarzem ligi szkockiej.
Jego fenomenalne parady bramkarskie, pewna i bezkompleksowa gra na przedpolu, a także charyzma i charakter przypadła wyraźnie kibicom Celtów do gustu. W Lidze Mistrzów Celtic radził sobie ze zmiennym szczęściem, ale polski bramkarz zazwyczaj był najlepszym zawodnikiem szkockiego zespołu. W szybkim czasie jego notowania znacznie wzrosły,
w konsekwencji czego zaczęły się nim interesować najsilniejsze kluby Europy, a przynajmniej tak twierdziła znaczna część polskiej prasy.
Anno Domini 2008
Ten rok mógł stać się dla Artura Boruca kluczowy i rzeczywiście tak było. Jednakże nikt, pewnie nawet on sam, nie spodziewał się, że będzie w nim więcej goryczy, niż słodyczy.
Na mistrzostwa Europy do Austrii i Szwajcarii Boruc jechał jako pierwszy bramkarz, co niewątpliwie wywołało frustrację ambitnego Tomasza Kuszczaka. W trakcie Euro ponownie Polacy totalnie zawiedli i tylko z niego kibice mogli być zadowoleni. Pierwszym meczem było starcie z Niemcami. Naród znów marzył o powtórce z pól Grunwaldu, a nasi rycerze jak zwykle zawiedli. Jedynie Boruc, co pewnie nie było niespodzianką, zagrał na swoim wysokim poziomie. Kolejnym przeciwnikiem była reprezentacja gospodarzy, którzy podczas przygotowań do Euro przegrali mecze z takimi tuzami futbolu, jak Kanada, Węgry, Wenezuela, czy Chile. Wszyscy przecierali jednak oczy ze zdumienia, gdy Austriacy od początku spotkania oblegli polską bramkę. Znów Boruc ratował nas z opresji i gdyby nie pomroczność jasna sędziego Howarda Webba Polacy odnieśli by historyczne, bo pierwsze zwycięstwo w swoim debiucie w mistrzostwach Europy. W ostatnim meczu - z Chorwatami Boruc znów popisywał się świetnymi paradami i to za sprawą jego postawy Polacy przegrali jedynie 0:1.
Podczas przygotowań do kolejnych eliminacji, tym razem do mundialu w RPA, Polska reprezentacja rozegrała towarzyski mecz z Ukrainą we Lwowie. Nikt wówczas nie interesował się wynikiem i mizerną postawą polskich piłkarzy, lecz tym, że w restauracji hotelowej Dariusz Dudka, Radosław Majewski i właśnie Boruc zorganizowali podobno libację alkoholową. Znając kiepską jakość ukraińskiego piwa musieli pewnie skosztować wódki. Wszyscy trzej zostali przez Beenhakkera zawieszeni.
Od tamtego momentu Boruc ponownie był na ustach wszystkich kibiców. Niemniej jednak nikogo nie obchodziły jego wyczyny piłkarskie. O polskim bramkarzu można było jedynie usłyszeć, gdy obrażał kibiców Rangers pokazując im środkowy palec, lub ostentacyjnie wykonał znak krzyża przed ich trybuną.
Potem było już tylko gorzej. Na krótkim urlopie w Polsce przyłapano Boruca na paleniu cygar i piciu piwa. Polskie brukowce prześcigały się w coraz, to bardziej sensacyjnych odkryciach wymieniając się namiętnie newsami ze swoimi odpowiednikami z Wielkiej Brytanii. Wszystkie te mało sportowe informacje przechwytywały polskie media. Ciągle pojawiały się zdjęcia Boruca z coraz to innymi kobietami. Doszło wręcz do swego rodzaju paranoi, gdyż jedynym miejscem, gdzie polski bramkarz mógł spokojnie przebywać, mając pewność, że nie zostanie posądzony o romans, była płyta piłkarskiego boiska, po którym w końcu biegali sami faceci.
Po odwieszeniu go przez selekcjonera kadry bronił solidnie w wygranym meczu z Czechami. W kolejnym meczu z sąsiednią Słowacją w kilka minut wpuścił dwa przeciętnej urody gole i przyczynił się do porażki polskiego zespołu. Przez kraj przetoczyła się fala krytyki. Boruc stał się pośmiewiskiem. Niedzielna porażka Celticu z Hibernianiem, dzięki bramce Johna Rankina z 40 metrów była tylko gwoździem do trumny.
Polskie media, powołując się częstokroć na niskiej klasy brukowce brytyjskie, zniszczyły wizerunek Boruca jako światowej klasy bramkarza tylko dlatego, że większym zainteresowaniem cieszyły się jego ekscesy, niż do znudzenia oglądane ciągle dobre występy w szkockim klubie. Markę, która wyrobił sobie swoją ciężką pracą i determinacją poddano w wątpliwość całkowicie bezzasadnie.
Bramkarz ma zawsze na boisku najtrudniejszą rolę do odegrania. Na ustach wszystkich są zwykle strzelcy bramek, toteż oni mają najbardziej lukratywne kontrakty spośród wszystkich zawodników. Niezależnie jak kiepsko gra zespół, to bramkarz jest zazwyczaj winny stracenia bramki. Dziesiątki błędów zawodników z pola mogą pozostać niezauważone a błąd bramkarza nie raz kosztuje przegraną. Gdy bramkarz broni rzut karny lub popisuje się świetną robinsonadą jest uwielbiany. Wystarczy jednak jeden kiks i już kibice o wszystkim zapominają.
Artur Boruc nie wyrobił sobie na tyle dobrej marki, żeby Lech Kaczyński potrafił poprawnie wymówić jego nazwisko, ale mimo wszystko jest obecnie bezsprzecznie najlepszym polskim bramkarzem. Stanowiący jego konkurencję Kuszczak i Fabiański grzeją ławę w swoich klubach, nie wychodząc na boisko czasem nawet w meczach pucharowych. Na szczeblu mistrzowskim Boruc nigdy nie zawiódł. Wszędzie gdzie gra jest najpewniejszym punktem drużyny. Wszystkie więc te dotychczasowe dziennikarskie i nie tylko pomyje są całkowicie niepotrzebne i krzywdzące polskiego golkipera. Zdążyłem się już przyzwyczaić,
że na pomniki zmarłych sr... gołębie, a na pomniki żyjących plują ludzie. Apeluję więc, nie niszczcie tego co swoją ciężką pracą Boruc osiągnął. Cieszcie się z tego, że w meczach Ligi Mistrzów możecie oglądać Polaka, grającego w światowej klasy klubie na światowym poziomie, bo w przeciwieństwie do Kuszczaka, Fabiańskiego, Lewandowskiego, Żewłakowa i Saganowskiego on nie musi się modlić o wyjście w podstawowym składzie.