Sergiusz Ryczel: Kiedy piłka łączy, a kiedy dzieli

Jak słyszę, że w kolejnym odcinku programu przedstawiającego bardziej lub mniej znanych "celebrytów" zobaczymy sylwetkę Kazimierza Grenia, to ręce mi opadają.

Producenci piątkowego wydania "Uwagi" TVN wiedzą jak zadbać o oglądalność. Oni po prostu reagują na bieżące wydarzenia i wychodzą z założenia, że jeśli podkarpacki baron PZPN zrobił z siebie pośmiewisko na zaplanowanej i zorganizowanej przez siebie konferencji prasowej, to tym bardziej śmiesznie będzie podczas wyreżyserowanego przez specjalistów programu. Jakiż mętlik musi mieć w głowie pan Kazimierz, by na coś takiego się zgodzić. A może po prostu zakłada, że jeśli przez większość swojego dorosłego życia zaliczał spektakularne "wystąpienia", tuszując jednocześnie swoje poważne interesy i wychodziło mu to na dobre, to i tym razem więcej na całym zamieszaniu zyska niż straci.
[ad=rectangle]
Greń szalejący z radości gdy prezesurę wygrywał Lato, ten sam Greń ściskający osłupiałych kumpli działaczy gdy triumfował Boniek. Greń handlujący erotycznymi gadżetami, nagrywający płytę, Greń "gratulujący daltonisty" - to wszystko już było ale, podobnie jak ludzie z "Uwagi" jestem pewny, że Kazimierz ma jeszcze w zanadrzu wiele więcej. Jego postać nie dzieli bo wszyscy są zgodni co do tego jak odbierać jego, delikatnie mówiąc, ekstrawagancje. Wiele niepewności pojawia się jednak, gdy patrzymy na subtelne poczynania PZPN w tej czy innych sprawach.

Zbigniew Boniek mówi, że jeśli jego opozycję stanowią tacy zatwardziali działacze jak Edward Potok, Ryszard Niemiec czy Witold Dawidowski nie mówiąc o Kazimierzu Greniu, to on się nawet cieszy, że tacy ludzie są do niego w kontrze. I ja też nie doradzałbym pojednania ponad podziałami za wszelką cenę. Zdecydowanie nie. Nie wierzę jednak w wielokrotnie powtarzane słowa prezesa, że on jest poza układami, w żadne gierki się nie bawi i właściwie to on w ogóle nie ma pojęcia co z Greniem i jemu podobnymi może się stać w wyniku działania tej czy innej komisji. Zbigniew Boniek doskonale bowiem wie co się dookoła niego dzieje, wie z kim rozmawiać i komu co powiedzieć, ale łączyć ludzi nie potrafi. Dużo mówiło się już o tym przed jego wyborem na prezesa związku, a poczynania z ostatnich kilkunastu miesięcy tylko to potwierdzają.

To znakomity marketingowiec, mówca nie do przegadania i showman. Człowiek, który zna się na pieniądzach, biznesie i wygrałby każde wybory powszechne. Nie potrafi jednak przekonać do siebie nieprzekonanych i prawdę mówiąc niespecjalnie do tego dąży. Jak mało komu udało mu się poróżnić i podzielić dziennikarzy. Sprawić by ludzie, którzy nie tak dawno wspólnie pracowali, siedzieli w jednym studio i dyskutowali o piłce, teraz obrzucali się błotem za pośrednictwem portali społecznościowych. Sprawić, by w imię pozostania w łaskach prezesa kumpel wyrzekł się kumpla. By nikt nie upomniał się o ludzi, którzy w mniej spektakularny niż Zibi sposób robili w związku dobrą robotę, ale zostali zmieceni jednym pociągnięciem nowej miotły.

Za Bońkiem przemawiają oczywiście znakomity marketing PZPN, stosunkowo dobre wyniki reprezentacji i sama nominacja dla trenera Nawałki. Trzeba jednak wspomnieć, że w słynnym już i ciągle nierozwiązanym konflikcie na linii stary kapitan - nowy kapitan Boniek też ma swój udział. Gdyby nie jego otwarta niechęć do Cezarego Kucharskiego a w pewnym momencie i do samego Roberta Lewandowskiego, być może Lewy zostałby kapitanem już na samym początku kadencji Adama Nawałki i wtedy sprawa nie odbijała by się wszystkim czkawką przez kilkanaście miesięcy. Można powiedzieć, że uraz Kuby Błaszczykowskiego dał pretekst trenerowi do zrobienia tego co powinien zrobić już na jesieni 2013 roku czyli do naprawienia błędu przed którym nie ustrzegł go, bo nie chciał ustrzec jego pryncypał.

Zbigniew Boniek nie jest złym prezesem, ale zarządzanie taką instytucją, taką grupą ludzi wymaga nie lada sprytu, mądrości i elastyczności. Obawiam się, że jeśli obecna grupa trzymająca władzę nadal będzie iść tą drogą to sama bezkrytyczna propaganda a może i nawet realny sukces reprezentacji nie pomogą jej przedłużyć kadencji. Na szefa głosują przecież ludzie piłki zwani podczas zjazdu wyborczego delegatami. A ten szef przez dwa i pół roku swojego urzędowania więcej ich do siebie zraził niż przekonał. Takiej opozycji, niespecjalnie działającej, nawet biernej, ale mimo to wciąż dysponującej głosem, nie da się po prostu wyeliminować. Nikt więcej nie podłoży się już tak jak Kazimierz Greń.

Komentarze (0)