Obyś żył w ciekawych czasach - Odra Opole w roku 2008

Koniec grudnia i Sylwester to zawsze czas na podsumowanie wydarzeń mijającego roku. O tym, co miało miejsce w trakcie ostatnich 365 dni na stadionie przy ulicy Oleskiej w Opolu można by napisać książkę. Było tu wszystko - niespodzianki, dramaty, tragedie, niespodziewane zwroty akcji, zakulisowe rozgrywki i wzajemne pretensje. Dziennikarzom nigdy nie brakowało tematów, a ludziom związanych z klubem sen z powiem spędzały kolejne piętrzące się problemy.

W tym artykule dowiesz się o:

Już sam początek roku zapowiadał, że będziemy świadkami czegoś niezwykłego. Zaraz po Sylwestrze ówczesny prezes niebiesko-czerwonych, Guido Vreuls, niespodziewanie zaprezentował nowego szkoleniowca Odry. W miejsce Andrzeja Prawdy, który jesienią w trzech meczach zdobył sześć punktów, na ławce trenerskiej opolan miał usiąść Holender Rob Delahaije - człowiek właściwie przez całe życie związany z MVV Maastricht, legenda tego klubu. - Myślałem, że propozycja objęcia zespołu po Witoldzie Mroziewskim był taką pełnowymiarową, a nie trzymeczową - wspominał w niedawnym wywiadzie Prawda. Powitanie nowego szkoleniowca odbyło się z pompą i w profesjonalnej atmosferze, jakby do Opola zawitał trener wybitnej klasy. - Jestem Holendrem, ale nie Mesjaszem - mówił wówczas Delahaije, nawiązując do porównań z Leo Beenhakkerem. Rodak prezesa Vreulsa miał być jedynym obcokrajowcem opiekującym się drużyną z zaplecza Ekstraklasy. Szybko jednak okazało się, że formalnie nim nie będzie, ponieważ nie ma wymaganej w takiej sytuacji licencji UEFA Pro. Znaleziono więc "słupa", Romana Firlusa, który w protokołach meczowych figurował jako pierwszy trener. Nie był to koniec zmian w sztabie szkoleniowym Odry, ponieważ etatowego asystenta byłych opiekunów opolan, Ireneusza Harasa, zastąpił młody Sebastian Żymła. - Zadecydowało to, że Irek nie znam żadnego języka obcego. Sebastian świetnie mówi po niemiecku i może w pełni przetłumaczyć zespołowi moje słowa - tłumaczył wtedy Holender.

Bariera językowa była od początku problemem szeroko omawianym przez dziennikarzy. Zarząd odpowiadał, że kilku piłkarzy mówi biegle po angielsku i niemiecku, a tymi językami posługiwał się Delahaije. Doszło jednak do tego, że Łukasz Kubik, z którym nie zdecydowano się przedłużyć kontraktu, miał jednak wiosną nadal grać w Odrze, ponieważ... znał język holenderski. Ostatecznie jednak doświadczony pomocnik opuścił klub z ulicy Oleskiej.

Dziwne były decyzje trenera o przedwczesnym zakończeniu obozu w Pokrzywnej i daniu zawodnikom wolnego tygodnia w samym środku okresu przygotowawczego. Szokiem były też tragiczne warunki, jakie zapewniono zespołowi w czasie zgrupowania w Holandii

Wielkim zaskoczenie spowodowała również rezygnacja z usług Tomasza Nakielskiego, który w ostatnich rundach był podporą defensywy opolan. Jak się później okazało, było to związane z podejrzeniami o udział zawodnika w aferze korupcyjnej w czasach, kiedy grał w Koronie Kielce. Zamiast niego na środku defensywy niebiesko-czerwonych miał występować młody Błażej Karasiak, który w czasie poprzedniej rundy był żelaznym rezerwowym i zaliczył zaledwie kilkanaście minut. Do tego po odejściu doświadczonego obrońcy powstała olbrzymia luka w składzie, bowiem w całej kadrze znajdowało się zaledwie dwóch stoperów, których nie było w razie potrzeby kim zastąpić.

Kontrowersje wzbudziły też inne ruchy kadrowe. Do zespołu dołączyli Andrew Konopelsky i Piotr Bajdziak. Pierwszy z nich wygryzł ze składu Marka Tracza i w pierwszych meczach rundy wiosennej razem z Tomaszem Copikiem tworzył duet środkowych pomocników. - Ustawienie z Traczem i Copikiem jest zbyt ofensywne. Konopelsky jest odpowiedzialny za balansowanie i dlatego gra w pierwszym składzie - tłumaczył holenderski szkoleniowiec. Zawodnik posiadający oprócz polskiego także amerykański paszport irytował natomiast kibiców, którzy na każdym kroku narzekali na jego grę i całkowitą bezproduktywność. Dziwnie wyglądała też kwestia obsadzenia pozycji prawego pomocnika. Bajdziak od początku zawodził. Widać po nim było, że miał za sobą długą przerwę. Brakowało mu szybkości i w Opolu od razu zaczęto tęsknić za Arturem Błażejewskim, który zimą przeniósł się do Odry Wodzisław. Doszło nawet do tego, że na skrzydle musiał grać Tracz, który całe życie był rozgrywającym.

Styl gry zespołu w pierwszych meczach rundy wiosennej nie przekonywał. Chociaż niebiesko-czerwoni nie przegrali czterech pierwszych meczów, zaliczając same remisy, wyniki nie satysfakcjonowały. Apogeum niezadowolenie osiągnęło po pojedynku z Lechią Gdańsk, który w Opolu będzie pamiętany naprawdę długo. Odra właściwie przez cały mecz grała z przewagą jednego zawodnika, od 70. minuty prowadziła 2:0, aby ostatecznie przegrał 2:3, decydującą bramkę tracąc w doliczonym czasie spotkania.

Atmosfera pretensji wobec trenera przypominała tą, jaka towarzyszyła odejściu poprzedniego obcokrajowca opiekującego się opolanami - Miroslava Copjaka. Na specjalnie zwołanej po przegranym 2:0 pojedynku z Wartą Poznań prasowej konferencji Guido Vreuls poinformował, że Delahaije zrezygnował z funkcji trenera, a on sam przestaje być prezesem Odry. Towarzyszyła temu gorąca dyskusja, pełna oskarżeń, nie tylko ze strony zgromadzonych kibiców, ale i obecnych zawodników. Pojawiły się komentarze, że sternik niebiesko-czerwonych zachowuje się jak obrażone dziecko w piaskownicy, mówiące: "Zabieram swoje zabawki, a wy bawcie się ze sobą". W czerwcu ostatnim aktem tamtych wydarzeń było ostateczny rozwód Odry z firmą OTTO, głównym sponsorem, który wspierał opolan przez kilka lat, właściwie ratując ją przed upadkiem. Po części zapowiedzią tego ruchu mogły być słowa prezesa Vreulsa wypowiedziane w czasie styczniowej prezentacji trenera Delahaije. Holender stwierdził wówczas: - Nie ukrywamy, że to nasz ostatni wielki krok w Odrze. Jeżeli nic się nie zmieni, to w moim kraju mamy takie powiedzenie, że albo kwiaty, albo pogrzeb.

Rozstanie z Delahaije nie spowodowało jednak, że duch tego trenera przestał unosić się nad klubem z Oleskiej 51. Holender po swojej rezygnacji udzielił głośnego wywiadu dla Nowej Trybuny Opolskiej, w którym stwierdził, że Łukasz Ganowicz, Marcin Feć, Tomasz Copik i Marek Tracz grali przeciwko niemu i zespołowi i nie angażowali się w mecze. Wszyscy oskarżeni zareagowali natychmiast i zagrozili byłemu szkoleniowcowi procesami.

Po Delahaije po raz drugi w czasie pobytu w Opolu w rolę strażaka musiał się wcielić Andrzej Prawda, pełniący w klubie funkcję dyrektora sportowego. Udało mu się utrzymać zespół, a zarząd postanowił dać mu szansę na poprowadzenie drużyny w rundzie jesiennej. Decyzję tą podejmował już nowy prezes - Andrzej Dusiński, który wcześniej pełnił funkcję wiceprezesa.

Lato do pewnego momentu przebiegało spokojnie - z wyjątkiem potwornej kontuzji Rafała Wodnioka, który złamał kość piszczelową w czasie sparingu - jednak problemy zaczęły się wraz z przyznawaniem licencji przez PZPN. Długi klubu - o czym wszyscy wiedzieli od dawna - były ogromne, a jedynym ratunkiem miała być przedłużająca się sprzedaż gruntów na Zakrzowie, co miało dać środki na pokrycie zobowiązań. W atmosferze nerwowości Odra licencję dostała na kilka dni przed rozpoczęciem zmagań ligowych. - Ciężko było konstruować ten zespół, jeżeli nawet nie wiedzieliśmy czy wystartujemy - wspominał tamte dni Andrzej Prawda. Były szkoleniowiec właśnie problemami z uzyskaniem dokumentów próbował później tłumaczyć serię porażek, jaka na początku rundy przydarzyła się jego podopiecznym. Później było jednak lepiej, a drużyna zanotowała długą passę spotkań bez porażki, pokonując po drodze m.in. Koronę Kielce, a w Pucharze Polski odprawiając Polonię Bytom.

Ciekawie prezentowały się przy tym roszady w linii ataku, ponieważ powstała tam duża luka. W trakcie rundy Marcin Pontus, który miał być głównym żądłem Odry, złożył do PZPN-u wniosek o rozwiązanie kontraktu z powodu zaległości płacowych i po pewnym czasie stał się wolnym zawodnikiem. Podobnie postąpił także Błażej Karasiak, który także dzięki temu pożegnał się z Opole. - Karasia można było zatrzymać w klubie za 300 złotych i mam o to pretensje do zarządu - mówił Andrzej Prawda. Mniej bolała go strata Pontusa, który raził nieskutecznością pod bramką rywali. -Postawiłem na konia, a koń okazał się kulawy - ocenił pewnego razu swojego byłego podopiecznego.

Ubytek Pontusa sprawił jednak, że w Odrze nie miał kto straszyć rywali, bo w kadrze nie było więcej napastników. Marcin Józefowicz występował jako ofensywny pomocnik, a sprowadzony w trybie awaryjnym Charles Uchenna, chociaż był ambitny, piłkarsko nie prezentował się najlepiej i w lidze nie zdobył żadnej bramki. Wtedy niejako z przymusu na szpicy zaczął grać wypożyczony latem z Piasta Gliwice pomocnik Michał Filipowicz i stał się jednym z najlepszych zawodników opolan. Kibicom w pamięci utkwi jego bramka strzelona przewrotką w meczu z Koroną Kielce. W sumie zakończył rundę z dorobkiem czterech goli, a najlepszym strzelcem okazał się Józefowicz.

Jesienne zmagania zespołu na boisku toczyły się równolegle z bojami w budynku klubowym. Odra zalegała piłkarzom z wypłatami za kilka miesięcy, a zarząd ciągle podawał nowe terminy spłat i sprzedaży Zakrzowa. Bomba wybuchła, gdy na mecz z Widzewem zawodnicy niebiesko-czerwonych wyszli z kilkuminutowym opóźnieniem, a kibice wywiesili transparent z hasłem "Piłkarze to nie niewolnicy, należą im się pieniądze". - Klub robi nas w bambuko - komentował Marcel Surowiak. Na zarzuty odpowiadał dyrektor Leszek Wróbleski, który w Gazecie Wyborczej stwierdził: - To ja powiem inaczej – dyrektor nie galernik, należą mu się pieniądze.

Przepychanki o zaległe pensje były głównym tematem rozmów z piłkarzami. Filipe z powodu zaległości został wyrzucony z mieszkania, a później miał – według doniesień prasowych – chodzić głodny. - Nie było takiej sytuacji, żeby zawodnicy nic nie jedli, bo by mi padali na treningach - deklarował trener Prawda. Co prawda w Przeglądzie Sportowym opowiedział o sytuacji, kiedy dwóch obcokrajowców dostało od kibica pieniądze i od razu poszło na zakupy, ale jak mówił na łamach portalu SportoweFakty.pl był to jednostkowy przypadek. - Z jednego wydarzenia, o którym powiedziałem w wywiadzie, wyciągnięto krzywdzący wniosek - stwierdził.

Zamieszanie i falę spekulacji wywołały też opublikowane na portalu SportoweFakty.pl informacje, jakoby Tracz, Feć, Ganowicz i Copik otrzymali od kwietnia średnio trzy tysiące złotych na miesiąc, co przeczyłoby ich deklaracjom, że nie mają, za co żyć. Zarząd klubu potwierdził prawdziwość tych danych. Zawodnicy i trener Prawda nie kryli jednak oburzenia z powodu ich wycieku.

Kiedy w listopadzie zakończyła się runda jesienna, a zespół zajmował w tabeli miejsce nad strefą spadkową wydawało się, że przynajmniej sportowo będzie to spokojna zima. Nic bardziej mylnego. Po zawirowaniach z płacami Ganowicz i Feć, których kontrakty kończyły się w tym roku zadeklarowali, że w Opolu już grać nie będą. W ich ślady pójdzie także Marcin Józefowicz, najlepszy strzelec zespołu w minionej rundzie.

Nie były to jednak ostatnie pożegnania na Oleskiej. Na początku grudnia zarząd klubu postanowił nie przedłużać wygasającej wraz z końcem roku umowy z Andrzejem Prawdą, rezygnując z jego usług jako dyrektora sportowego i trenera. - Czuję się skopany, bo myślałem, że po tym, co tutaj zrobiłem zasługuję na odrobinę szacunku i trochę lepsze potraktowanie - skomentował tą decyzję szkoleniowiec, który po dwóch latach musiał pożegnać się z Opolem.

Od razu rozpoczęto poszukiwania jego następcy. Na giełdzie nazwisk pojawiały się różne osoby, a zarząd zdecydował się postawić na Grzegorza Kowalskiego, byłego opiekuna Śląska Wrocław. Zaraz jednak po ogłoszeniu nominacji w Gazecie Wyborczej pojawił się artykuł, w którym jeden z sędziów oskarżył trenera o udział w handlu meczami. Szkoleniowiec postanowił zrezygnować z pracy w Opolu i ostatecznie wiosną niebiesko-czerwonych poprowadzi Piotr Rzepka, znany miejscowym kibicom z czasów, gdy prowadził GKS Jastrzębie.

Roszadom na ławce trenerskiej towarzyszył też wydawało się epilog sagi pod tytułem "Sprzedaż Zakrzowa". Zarząd w końcu podpisał notarialnie z kontrahentem umowę sprzedaży klubowej działki. Odra w kilku ratach miała otrzymać do czerwca całą sumę i pokryć z tego swoje długi oraz wyjść na prostą. - Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi - cieszył się wówczas dyrektor Wróblewski. Udało się nawet spłacić część zaległych pensji wobec zawodników. Rzeczywistość nie okazała się jednak tak różowa, ponieważ kupujący nie przelał przed świętami obiecanej części pieniędzy. Klub do tej pory nie otrzymał ani grosza z obiecanej sumy.

Rok 2008 był dla Odry okresem ciężkiej próby. Rozmaite eksperymenty i fanaberie wraz z tragiczną sytuacją finansową sprawiły, że w ciągu najbliższych 365 dni przed obecnymi władzami niebiesko-czerwonych stanie zadanie ugaszenia olbrzymiego pożaru. Nad klubem wisi widmo utraty warunkowej licencji, otrzymanej za obietnice spłaty zadłużenia. Póki co PZPN ukarał opolan karą grzywny w zawieszeniu za niezrealizowanie przedstawionego planu. Przyszłość jest więc niepewna, a problemów wiele. Andrzejowi Dusińskiemu i Leszkowi Wróblewskiego wypada więc życzyć powodzenia, bo zapotrzebowanie na piłkę w Opolu jest duże, a przeszłość pokazała już, że Odra może być dumą miasta i powodem radości dla wielu mieszkańców stolicy polskiej piosenki.

Komentarze (0)