- To był wielki cios dla mnie i mojej rodziny - mówił na początku roku pomocnik Unionu Berlin, który ma za sobą 169 meczów w Bundeslidze. Szokującą wiadomość usłyszał tuż przed startem rundy rewanżowej niemieckiej drugiej ligi. Podczas obozu przygotowawczego rozegrał 55 minut w meczu z Łudogorcem Razgrad, a potem zniknął. Po zakończeniu spotkania musiał udać się do lekarza. Jego organizm odmówił posłuszeństwa - silne bóle brzucha nie pozwalały funkcjonować.
[ad=rectangle]
Diagnoza była bezlitosna: rak układu limfatycznego. Reakcja samego Köhlera pozwalała jednak wierzyć w sukces. Niemiecki piłkarz postanowił zmierzyć się z nowotworem. - Rzucam na szalę wszystkie siły. Będę walczył i możecie być pewni, że jeszcze się zobaczymy! - zapowiedział ponad pół roku temu Köhler, który mógł liczyć na wsparcie klubu. Prezydent Unionu Dirk Zingler natychmiast podjął decyzję o przedłużeniu wygasającego z końcem sezonu kontraktu. - Benjamin jest częścią klubu. Obiecuję, że zrobimy wszystko, co tylko będzie możliwe, by mu pomóc. Z całego serca pragnę, by znów był zdrowy - powiedział Zingler.
Siódemka na wewnętrzną siłę i szczęście
Wsparcia Köhlerowi udzielili także kibice i inni zawodnicy Unionu. Kilka dni po tym jak piłkarz musiał opuścić drużynę, koledzy na znak wsparcia założyli T-shirty z numerem siedem. Na trybunach pojawił się transparent z napisem "7 - to cyfra, która da ci pewność siebie i szczęście. Benny, walcz i wracaj!".
Właśnie wokół siódemki niemiecki drugoligowiec zbudował akcję mentalnego wsparcia. Ligowy mecz przeciwko VfL Bochum został przerwany w siódmej minucie. Piłkarze ściągnęli koszulki, by pokazać widniejący pod nimi numer. Na środku boiska pojawili się też rezerwowi, niemal wszyscy ludzie z kierownictwa Unionu i oczywiście sztab trenerski.
W jednym momencie z miejsc wstało około 18,5 tysiąca widzów. Rozległy się brawa, zaczęto też skandować nazwisko Köhlera, który patrząc na to wszystko, rozpłakał się. - Daliście mi dużo siły, energii i miłości. Nie da się opisać tego słowami, wasza pomoc będzie dla mnie bardzo ważna. Bóg jest wielki, będzie mi towarzyszył na tej drodze – mówił piłkarz, za którym murem stanęła również niemiecka federacja piłkarska, sędziowie oraz największa lokalna rywalka Unionu - Hertha BSC. Podczas wyjazdowego spotkania z Borussią Mönchengladbach fani zapewniali, że są razem z nim. "Berlin pozostaje silny. Walcz, Benny!" - głosił napis na jednej z ich flag.
Jeszcze zagra
Köhler potrzebował wsparcia, ale z najtrudniejszym musiał zmierzyć się sam. - Wierzyłem, że dam radę. Ale już pierwsza chemioterapia nie była zbyt przyjemna. Odczuwałem mocne efekty uboczne - mówił, rozpoczynając codzienne leczenie. Podczas niego towarzyszyła mu nadzieja na powrót do normalności. - Życie oglądałem tylko przez okno - wspominał na łamach "Kickera".
Przez jakiś czas nie opuszczał kliniki. Później zdecydował, że chce normalnie żyć. Zaczął regularnie spotykać się z przyjaciółmi i chadzać na mecze Unionu. Nie zamierzał pozostawać w zamknięciu. Założył fanpage, za pomocą którego utrzymywał kontakt z fanami. Pokazywał wszystkim, że się nie poddał; że walczy i zamierza wygrać. Chciał nieść nadzieję innym chorym.
Na szczęście rak nie był złośliwy i został wykryty błyskawicznie. Z każdą chemioterapią zmniejszano też dawki leku. Po ostatniej z nich okazało się, że choroba ustąpiła. W lipcu lekarze powiedzieli Köhlerowi, że musi jeszcze trochę odpocząć. Potem znów będzie mógł grać w piłkę.
Dziś organizm byłego piłkarza między innymi Eintrachtu Frankfurt czy 1. FC Kaiserslautern jest na tyle silny, by zawodnik mógł rozpocząć treningi. Ostatni tydzień sierpnia będzie dla Köhlera pamiętny - fizjoterapeuci rozpisali mu pierwszy plan. Na razie wolno mu delikatnie biegać. Czeka go drugie starcie z własnymi słabościami: powrót do normalnych zajęć piłkarskich. Już po zimowym okresie przygotowawczym powinniśmy zobaczyć Köhlera na boiskach 2. Bundesligi. - Moim celem jest możliwość ćwiczenia z pełnymi obciążeniami. Tak jak wszyscy koledzy. A potem znów będę mógł zagrać - mówił z radością. Jak obiecywał - do pełnej sprawności piłkarskiej jeszcze wróci. Widać nie rzuca słów na wiatr.