Polak oszalał. Cieszy się po porażce

Przegraliśmy w piątek 1:3 z Niemcami. Specjaliści od futbolu zadowoleni. Piłkarze podbudowani. O co w tym wszystkim chodzi?

Ton komentarzy dziennikarskich i opinii, które płyną od piłkarzy i trenerów, po meczu we Frankfurcie jest - delikatnie mówiąc - zadziwiający. Tymczasem, po prostu, dostaliśmy lanie. Staramy się to przypudrować argumentem, że lekcja futbolu od mistrzów świata to nie wstyd. Bez wątpienia - nie wstyd, ale skąd te - jak mawia znany trener afrykańskich reprezentacji - „pozitiwne wnioski”?

Jesteśmy jednak dość zaskakującym - najbardziej nas samych - społeczeństwem. Tak łatwo przychodzi nam przekuć porażkę w… sukces niemal. A przecież przy pierwszym golu dla ekipy Loewa daliśmy się ograć jak podwórkowi chłopcy (bo tak zawsze jest, gdy rywal strzela do pustej bramki z kilku metrów). Gdyby tylko środkowi obrońcy mieli wpojone, że w takiej sytuacji trzeba jak najszybciej wybiec od bramki, gol nie zostałby uznany, ponieważ sędzia odgwizdałby pozycję spaloną. Gdyby tylko Łukasz Fabiański nie puścił strzału przy bliższym słupku… Przy trzeciej bramce, po rykoszecie obrońcy, zrobił, co mógł, ale dlaczego do piłki pierwszy dopadł rywal!?

Paradoksalnie, gola po najmniejszej liczbie błędów rywali, strzelili Polacy. Dośrodkowanie, nie wcale tak dobrego w tym meczu Kamila Grosickiego - było rzeczywiście genialne. Robert Lewandowski dokonał formalności, co przy jego kolejnej szansie, gdy stanął oko w oko w Manuelem Neurem, klubowym bramkarzem, wcale nie musiało być oczywistością.

I po tym wszystkim jesteśmy mentalnie podbudowani - słyszę zewsząd.
Więc wyobraźmy sobie, że w Warszawie zremisowaliśmy z Niemcami (też byłoby odtrąbione jako sukces), a w piątek Szkoci jednak pokonali Gruzję. I co? Czy ocena meczu we Frankfurcie byłaby taka sama? Czy sprzyjające okoliczności nie przesłaniają irytujących mankamentów?

Kamil Grosicki stwierdził, co jest odważnym wyznaniem, że on i jego koledzy wyszli na mecz z Niemcami zbyt rozkojarzeni. To by tłumaczyło naiwne błędy naszej kadry w tym meczu.

Teraz piłkarze zapewniają, że pokażą siłę. Fajnie, pokażcie, ale nie w poniedziałek w meczu z Gibraltarem, tylko w październiku w Szkocji i potem w Warszawie w starciu z Irlandią.

Zróbcie to, bo inaczej będzie jak z tym aforystycznym hrabią Kowalskim: wszyscy pisali, że zmarł, podczas gdy dotychczas nikt nie miał pojęcia, że w ogóle żył.

Źródło artykułu: