Diego Costa - boiskowy bandyta

- Nie mówię, że jestem aniołem. Nie jestem nim. Widać to przecież, ale za każdym razem będę grał w ten sam sposób, bo taki po prostu jestem - mówił o sobie Diego Costa. To było 1,5 roku temu. W weekend udowodnił, że od tej pory nic się nie zmieniło.

W tym artykule dowiesz się o:

Przez niemal 45 minut meczu Chelsea z Arsenalem Diego Costa był aniołem. Jedna sytuacja zmieniła cały obraz. W walce o piłkę najpierw uderzył w twarz Laurenta Koscielnego, a chwilę później powalił go na murawę. Na boisku doszło do przepychanek. Gabriel Paulista, obrońca Arsenalu, chciał wstawić się za kolegą z zespołu, ale dał się sprowokować i chwilę później zobaczył czerwoną kartkę. Costa wyszedł z tego niemal bez szwanku. Żółta kartka to dla niego żadna nowość.

- Powinien zobaczyć czerwoną kartkę, nawet dwa razy. To wstyd, że pozostał na murawie. On będzie robił to samo w następnym tygodniu i w kolejnym. Jemu zawsze uchodzi to na sucho - irytował się po końcowym gwizdku Arsene Wenger.

Piłka na ulicy

Ojciec dał mu imię na cześć Diego Maradony. - W Brazylii jeśli masz syna, to pierwszą rzeczą, którą mu dajesz to jest piłka. Mój tata nie był inny pod tym względem. Dorastałem grając w piłkę na ulicach ze swoimi przyjaciółmi i to była moja szkoła - uliczna piłka - wspomina dawne czasy snajper Chelsea.

Costa uczył się futbolu grając na ulicach Lagarto, stutysięcznego miasta w północnej części Brazylii. Zwykle ze starszymi kolegami. Już wtedy musiał grać twardo, aby nie dać się stłamsić. - Musiałem grać mądrze, wyprzedzać ich ruchy, byli silniejsi fizycznie ode mnie. Mieliśmy swoje zasady. Liczyły się tylko bramki i zwycięstwa.

W wieku 15 lat przeniósł się do Sao Paulo do pracy w sklepie swojego wuja Jarminho. Chociaż nigdy nie był profesjonalistą, Jarminho miał kontakty wśród lokalnych klubów i młody Costa trafił do Barcelony Esportiva Capela, zespołu z południowej części miasta. Miała to być dla niego alternatywa dla narkotyków i młodzieżowych gangów. W swoim pierwszym profesjonalnym klubie zarabiał równowartość 600 złotych miesięcznie, ale ważniejsze było, że tam poznał znanego agenta piłkarskiego Jorge Mendesa. To on zabrał go do Europy i otworzył przed nim wielką piłkę.

Ciągłe wypożyczenia

Początki w Europie były dla Costy bardzo trudne. W lutym 2006 roku podpisał kontrakt ze Sportingiem Braga i kolejne kilka miesięcy spędził w rezerwach nie wąchając pierwszego zespołu. Latem wypożyczono go F.C. Penafiel, do drugiej ligi. Tam zdobył kilka bramek i nieoczekiwanie za 1,5 mln euro wykupiło go Atletico Madryt, ale od razu z powrotem wypożyczono Costę do Bragi.

Później były kolejne wypożyczenia aż w końcu jego kontrakt przejął Real Valladoid. Po kolejny roku znów jego kartę piłkarza dzierżyło Atletico Madryt. Miał być wsparciem dla Diego Forlana oraz Sergio Aguero. W sezonie 2010/2011 strzelił w sumie sześć goli w lidze po czym ponownie zdecydowano się go wypożyczyć. Dla Realu Vallecano uzyskał dziewięć bramek i już wtedy wiedziano w Atletico, że należy mu się szansa na pokazanie swoich umiejętności.

Przełomowy był sezon 2013/2014. Atletico sprzedało Radamela Falcao za 52 miliony funtów i Costa musiał go godnie zastąpić. Stanął na wysokości zadania i strzelił we wszystkich rozgrywkach 35 bramek. Jedną z nich zdobył przeciwko Chelsea w Lidze Mistrzów i wówczas Jose Mourinho zadecydował: chcę go u siebie. Latem kluby dopięły transfer i za 32 miliony funtów Costa trafił na Stamford Bridge.

Ani jednej czerwonej kartki

W lidze angielskiej Diego Costa nie dostał jeszcze ani jednej czerwonej kartki, chociaż głośnym echem odbiło się jego starcie z Emre Canem w Pucharze Ligi. Reprezentant Hiszpanii celowo nadepnął na nogę Niemca, ale uszło to uwadze sędziego. Komisja dyscyplinarna nie miała jednak wątpliwości - wlepiła mu trzymeczowe zawieszenie.

To nie był jedyny poważny incydent. Tima Howarda, bramkarza Evertonu, musiało odciągnąć od Costy przynajmniej kilku kolegów, aby nie wdał się w przepychanki z Costą. W przegranym przez The Toffees meczu 3:6 Costa prowokował Seamusa Colemana co bardzo nie spodobało się amerykańskiemu golkiperowi.

Po spotkaniu Ligi Mistrzów musiał być odseparowany od pomocnika Paris Saint Germain Yohana Cabaye'a, a w tym samym dwumeczu powalił na murawę Marquinhosa, gdy sędzia był odwrócony do niego plecami.

W 44. ligowych meczach Costa otrzymał 10 żółtych kartek, a po raz ostatni został wyrzucony z boiska 6 grudnia 2012 roku w pojedynku Ligi Europejskiej z Viktorią Pilzno, gdy w doliczonym czasie gry powalił na murawę jednego z graczy czeskiego klubu. UEFA zawiesiła go wówczas na cztery mecze.

W sobotnim spotkaniu z Arsenalem czerwonej kartki nie dostał, ale mimo to Arsene Wenger domaga się dla niego dodatkowej kary. - Jeśli takie zagrania będą uchodziły mu płazem, to będzie tak robił co tydzień - ostrzega Wenger.

Nigdy się nie zmieni

- Nie mówię, że jestem aniołem - nie, nie jestem nim. Widać to przecież, ale za każdym razem będę grać w ten sam sposób, bo taki po prostu jestem. To jest moja praca, tak utrzymuję rodzinę. To mój chleb i masło, również to, co muszę zrobić dla tego klubu, dla fanów i dla wszystkich osób pracujących dla Chelsea - przekonywał Costa zapytany, czy zmieni swój styl gry.

Po spotkaniu zarzeka się, że nie ma problemu podejść do obrońcy, z którą przed chwilą wykłócał się i przepychał. - Podaję mu rękę, praca zakończona. Idę do domu, on również. Jesteśmy kumplami. To wszystko. Tak widzę piłkę nożną. Nie zmienię tego, ponieważ futbol to gra kontaktowa.

Żurawski: wygrany mecz z Niemcami strasznie mi się nie podobał

Źródło artykułu: