Korona zespołem odwrotności. Słaba u siebie, niepokonana na wyjeździe

Nie tak dawno byli niezwyciężeni na własnym stadionie. Płacili za to jednak stratą punktów, gdy tylko wyjechali z Kielc. Teraz Korona jest zespołem odwrotności, który zatracił umiejętność wygrywania na Kolporter Arenie. Z czego to wynika?

Sebastian Najman
Sebastian Najman

23 maja 2013 roku Korona zremisowała w Gliwicach z Piastem 1:1. Od tego momentu nie potrafiła wygrać kolejnych 21 meczów na obcym terenie, czym zapisała się w niechlubnej historii kieleckiego klubu. Ta seria, zresztą tak samo jak inne tyle, że krótsze, dobitnie pokazała, że złocisto-krwiści to głównie zespół własnego boiska. Stadion przy ulicy Ściegiennego był przez pewien czas prawdziwą twierdzą. Nie potrafiły jej zdobyć najmocniejsze zespoły Ekstraklasy z Legią Warszawa i Lechem Poznań na czele. Dziś świat stanął na głowie i jest zupełnie na odwrót.

- Wygrał zespół, który może nie stworzył wielkich sytuacji, ale był skuteczniejszy. Dwie bramki i kolejna drużyna wywozi z Kielc trzy punkty. Korona stała się zespołem odwrotności. Wcześniej miała problemy ze zdobywaniem punktów na wyjeździe, a teraz z kolei nie może punktować u siebie - mówił po porażce z Górnikiem Łęczna (0:2) Zbigniew Małkowski. To trzecia wpadka zespołu Marcina Brosza przed własną publicznością w trwających rozgrywkach.

Na odczarowanie Kolporter Areny kibice czekają już dwa miesiące, czyli od momentu, kiedy w pierwszej kolejce koroniarze uporali się z Jagiellonią Białystok 3:2. Paradoksalnie dużo lepiej idzie im poza stolicą woj. świętokrzyskiego, gdzie jeszcze nie tak dawno byli zupełnie bezradni. Teraz obok Pogoni Szczecin są jedynym niepokonanym zespołem na wyjeździe.

Czy to oznacza, że Scyzorom ciąży presja gospodarza? Obserwując ich dotychczasowe spotkania można zaryzykować stwierdzenie, że tak. Brak szybko strzelonej bramki powoduje, że w szeregi zespołu wkrada się nerwowość, a każde złe zagranie pogłębia problemy i uniemożliwia złapanie rytmu. W konsekwencji zamiast płynnej gry, mamy bicie głową w mur, nieskuteczność i coraz większą irytację zasiadających na trybunach fanów.

- Do momentu straty gola wyglądało to nieźle. Były sytuacje do zdobycia bramki. W momencie kiedy to my powinniśmy strzelić dostaliśmy cios. Nie potrafiliśmy po tym golu pozytywnie zareagować. W drugiej połowie staraliśmy się atakować i znów dostaliśmy bramkę - stwierdził Małkowski. 37-latek uważa, że do niemocy na własnym obiekcie należy podejść ze spokojem. - Musi trochę tego czasu upłynąć. Myślę, że cierpliwość przyniesie efekty w niedługim czasie.

W 10. kolejce kielczanie zawitają do Krakowa. Sztab szkoleniowy z pewnością ustawi drużynę bardziej defensywnie. I kto wie, czy to właśnie nie w tym tkwi siła obecnej Korony. Grać mniej efektownie, ale do bólu efektywnie. Nie otwierać się za bardzo, tylko spokojnie czekać na swoją szansę.

- Iskierka optymizmu jest. Każdy zdaje sobie sprawę, jakiej rangi jest to mecz. Myślę, że damy sobie radę i będzie dobrze. W Krakowie musimy zagrać naprawdę bardzo dobrze, żeby nie powtórzyć wyniku Podbeskidzia - podkreślił na koniec bramkarz.

Sebastian Najman

Czy Korona Kielce zacznie w końcu regularnie wygrywać u siebie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×